Odkąd sięgam pamięcią, moimi ulubionymi rodzajami fantasy były te, których realia zostały osadzone w quasi-średniowiecznej rzeczywistości, gdzie magia stanowiła swego rodzaju dodatek – emanowała ze świata przedstawionego, jednak nie wysuwała się na pierwszy plan. Uczta dusz C.S. Friedman, Nieświadomy mag K. Miller czy choćby Złodziej M.W. Turner – mogłabym tak wymieniać jeszcze przez dłuższą chwilę. Wystarczy, że książka należy do gatunku low fantasy, high fantasy albo epic fantasy, by zaskarbiła sobie moją ciekawość. Oczywiście nie sięgam tylko po powieści z wyżej wymienionych kategorii, czytam również zupełnie inne rodzaje, jednak do tych czuję największy sentyment – może dlatego, że pierwszymi dziełami literackimi, z którymi się zetknęłam, były legendy o rycerzach z Camelotu. Prawdopodobnie właśnie z tego powodu do tej pory książki opowiadające o przygodach bohaterów podążających przez quasi-średniowieczny świat wywołują we mnie sentymentalne skojarzenia. Zgodnie z tymi upodobaniami niedawno zainteresowałam się powieścią D. Abrahama pod tytułem Smocza droga.
Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, był podział rozdziałów zastosowany przez autora. W książce nie spotka się bardzo popularnego zróżnicowania na „Rozdział 1”, „Rozdział 2” i tak dalej. Tutaj każda nowa część została zatytułowana imieniem bohatera, którego losy czytelnik śledzi w danym momencie opowieści. I tak poznałam Marcusa Westera – znakomitego i silnego wojownika, który stał się najemnikiem, Gedera Palliako – oczytanego, ale trochę ciapowatego jegomościa, rzuconego w wir walki, Dawsona Kalliama – starszego barona pragnącego powstrzymać spisek przeciwko królowi oraz Cithrin bel Sarcour – siedemnastoletnią sierotę wychowywaną przez bankiera.
Skoro już jestem przy głównych bohaterach książki – muszę przyznać – że, jeśli chodzi o postacie pierwszoplanowe, każdy z nich okazuje się nietuzinkowy, różny od pozostałych. Można to uznać za największy atut dzieła – oryginalność protagonistów (choć nie tylko ich). Wprawdzie z tej czwórki moją największą sympatię zdobył zamknięty w sobie Marcus, jednak żadna z pozostałych osób nie sprawiła, że czytanie o jej przygodach było dla mnie nudne i miałkie.
Każdego z bohaterów poznałam, kiedy stał na rozstaju dróg – musiał podjąć ważną decyzję, która miała zaważyć na jego dalszym życiu. Trudno powiedzieć czy wybory, jakich dokonali, okazały się złe, czy dobre – jeden tom to zdecydowanie za mało, by dojść do tak śmiałej konkluzji. Mogę jednak przyznać, że każda decyzja miała większy zasięg oddziaływania – to tak jak w przypadku wrzucenia kamyczka do wody – powstaje mały okrąg, który następnie przechodzi w większy i jeszcze większy.
Smocza droga to na pewno powieść inicjacyjna. Najmocniej widziałam to na przykładzie Gedera i Cithrin. Palliako z niepewnego siebie, ciapowatego człowieka zamienił się w osobę silną wewnętrznie, pragnącą pokazać, na co ją stać, natomiast dziewczyna dorosła, przestała bać się otaczającego świata, wzięła życie we własne ręce i zdecydowała się na realizację trudnego planu.
Zapomniałam wspomnieć o jeszcze jednym bohaterze książki – wojnie. Cytat na początku recenzji nie jest przypadkowy, w każdym rozdziale czuć woń nadciągającej wojny. Wprawdzie w pewnym momencie byłam świadkiem potyczki o miasto albo obrony stolicy króla, jednak to nie o takie utarczki chodzi. Czytając książkę miałam wrażenie, że zbliża się jakiś wielki kataklizm, który jest nieunikniony.
Powieści Abrahama nie można nazwać łatwą w odbiorze. Przez mnogość dość bogatych i szczegółowych opisów, zarówno bohaterów, ich odczuć czy wyglądu, jak i świata przedstawionego, książkę czyta się bardzo wolno. Ten zabieg ma jednak jedną wielką zaletę, pozwala nie tylko wgłębić się w psychikę i sposób postępowania postaci, ale także znaleźć się w kreowanym przez autora miejscu.
Barwne opisy przybliżały mi świat, o którym czytałam. Pojawiła się jednak pewna wada takiej konstrukcji – za wolne tempo akcji. Mnie osobiście nie przeszkadza, gdy w książce wydarzenia dzieją się powoli i konsekwentnie, jednak wiem, że nie każdy czytelnik oczekuje takiego rozwlekania wspomnianej akcji przez połowę powieści. Jeśli ktoś pragnie szybkiej akcji oraz stron pełnych następujących po sobie zdarzeń – nie polecam mu tego dzieła, gdyż tutaj nie otrzyma żadnej z tych rzeczy. Tutaj realizm opisów stawiany jest wyżej niż wartkość wypadków.
Jak już wspominałam, książka nie została podzielona na rozdziały. Prędzej powiedziałabym, że autor rozbił ją na kolejne historie poszczególnych postaci. Jednak obie opowieści przeplatają się, tworząc całość. Zauważyłam, że ten tom składa się z dwóch głównych członów – nazwijmy je historią numer jeden i dwa. Ta pierwsza opowiada o dokonaniach Cithrin i Marcusa, druga natomiast o walce Gedera i Dawsona. Oczywiście każda z historii nawiązuje do tej drugiej, postacie poznają się wzajemnie, aczkolwiek jeszcze nie łączy się to w jeden ciąg historyczny. Wszystko jednak wskazuje na to, że w drugim albo trzecim tomie nastąpi zespolenie.
Na uznanie zasługuje sposób przedstawienia przez autora ludzkiej rzeczywistości. Książka pokazuje również prawdy wiecznie żywe. Homo homini lupus est to jedna z nich. W powieści bardzo dobrze przedstawiono to, że nie zawsze przyjaciel okazuje się nim naprawdę oraz to, że najlepiej liczyć na samego siebie. Również polityczne gierki, sieć intryg i knucie potęgują to wrażenie. Autor w mistrzowski sposób pokazał wady i zalety życia na dworze. To wszystko podlał sosem fatalizmu sytuacyjnego – nawet w najgorszym momencie swojego życia musisz przywdziać maskę obojętności, bądź uśmiech, by wszechobecni wrogowie nie poczuli satysfakcji z twojej klęski. Zresztą motyw maski został w tej powieści bardzo silnie zarysowany.
Poza nim pojawia się również motyw podróży. Nie mówię tutaj tylko o tej dosłownej – wędrówce Gedera czy Marcusa – ale również o symbolicznej – wycieczce do swojego wnętrza. Ta druga jest również nieodzownym elementem powieści inicjacyjnej, dlatego widać, że wszystko zostało tutaj świetnie przemyślane i doskonale połączone.
Tak chwalę i chwalę tę książkę – jakby była prawie idealna (jeżeli ktoś lubi rozbudowane opisy). Otóż istnieje jeden poważny minus – korekta. Rozumiem powtórzenia albo kilka błędów interpunkcyjnych, jednak spacje przed kropką, mała litera zamiast wielkiej albo brak przerwy przed pauzą i mnogość literówek – cóż, to już zdecydowanie za dużo błędów.
Reasumując, Smocza droga to naprawdę dobra książka, która potrafi wciągnąć, pokazać inny świat, ale również nawiązać do współczesnych bolączek. Nie wszyscy są jednak w stanie przebrnąć przez gąszcz opisów, więc to dzieło polecam każdemu, kto nie ma z tym najmniejszych problemów oraz osobom lubiącym dobrą literaturę.
Monika „Katriona” Doerre
Redakcja i korekta: Paulina Maria “Lorelay” Szymborska-Karcz
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego
dziękujemy ArsMachinie.
Tytuł: Smocza droga
Autor: Daniel Abraham
Wydawca: ArsMachina
Premiera: 25 kwiecień 2012
Wydanie: I
Gatunek: powieść
Oprawa: miękka
Format: 130 x 195 mm
Liczba stron: 568
ISBN: 978-83-932319-9-7
Cena: 44,90 zł