Film otwiera scena upadku jakiegoś kosmicznego obiektu do rzeki w Gotham City. Wbrew utartym schematom nie jest to cierpiący na nadmiar wolnego czasu i pragnący zniszczyć świat Obcy. To znaczy kosmitą jest, ale nie ma morderczych skłonności. Nazywa się Kara Zor-El, pochodzi z Kryptonu i jest prawdopodobnie jedyną żyjącą krewną Supermana. Do tego jest młoda, jak to bywa w jej wieku zbuntowana i ma pewne trudności z przystosowaniem się do nowego otoczenia, a przede wszystkim z właśnie ujawnionymi mocami. W czasie, gdy Batman wróży wielkie kłopoty z udziałem Kary, a Wonder Woman stara się ją wyszkolić tak, by nie stanowiła zagrożenia dla siebie i innych, na dalekiej planecie Apocolips Darkseid poszukuje nowej dowódczyni swojej gwardii przybocznej. Pech sprawia, że jego spojrzenie kieruje się na ostatnią dziewczynę z Kryptonu.
Czego można spodziewać się po historii o superbohaterach? Na pewno będzie w niej walka, bardzo dużo walki. W ruch pójdą pięści, broń biała, lasery z oczu, lassa, a nawet olbrzymia bryła ziemi, którą można przygnieść przeciwnika. By zaś do walki doszło, potrzeba postaci negatywnych. Tych znajdzie się sporo i to różnego kalibru, od szeregowych żołdaków, przez furie, gwardię przyboczną Darkseida, a na nim samym skończywszy. Autorzy postarali się nie sięgać po zbyt wiele postaci z uniwersum DC, toteż osoby nieobeznane z tematem nie będą się czuły zagubione.
Osoby szukające dużych dawek szarości, moralnych rozterek czy wybierania między dobrem a złem srodze się zawiodą. Problemy bohaterów kręcą się raczej wokół tego, jak coś zrobić, by zrobić to dobrze i nie sprzeniewierzyć się zasadom, niż rozterek, czy ich zachowania plasują się po jasnej czy ciemnej stronie mocy. Dobrzy są dobrzy, źli są źli, linię podziału widać na pierwszy rzut oka. Wbrew pozorom taka sytuacja nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, stanowi miłe urozmaicenie w stosunku do produkcji o bardziej wielowymiarowych i niejednoznacznych bohaterach.
Skoro superbohaterowie, to i wielka skala. Walka z czołgiem, którego gabaryty wpędziłyby nazistowskich konstruktorów w kompleksy? Nie ma sprawy. Pojedynek z olbrzymimi, mechanicznymi psami, zdolnymi połknąć człowieka na jeden kęs? Proszę bardzo. Chociaż DC potrafiło czasem przesadzić, chociażby w niektórych odcinkach animowanej Ligi Sprawiedliwych albo w Zielonej Latarni: Szmaragdowych Rycerzach, gdzie potrafiło dojść do destrukcji planet, to tym razem zachowany został umiar. Jest więc bohatersko, postacie tłuką się nawzajem aż miło popatrzeć, zarazem jednak podczas oglądania nie miałem wrażenia, że ktoś tutaj zdrowo przesadził albo starał się wcisnąć pomysły wyraźnie niepasujące do reszty.
Zwróciłem za to uwagę na istotną zmianę w stosunku do Ligi. Tak tam, jak i we wcześniejszych produkcjach z uniwersum DC, chociażby Batman: The animated series, zdarzało się autorom pokazać krew albo kawałek odsłoniętego ciała. Jednak dopiero w Apokalipsie dane mi było zobaczyć leżącego w kałuży krwi trupa, chwilę wcześniej przebitego na wylot włócznią. Również język troszkę się zmienił i chociaż próżno w nim szukać ciężkich wulgaryzmów, to jedna czy dwie „cholery” w ciągu godzinnego seansu się trafią. Nie jest to film dla dzieci, ale na znaczek 18+ również nie zasługuje.
Co zaś urzeka w trakcie oglądania, to brak patosu, który stereotypowo powinien towarzyszyć regularnie ratującym świat superbohaterom. Znajdzie się więc czas na poważniejsze rozmowy i trudne decyzje, ale na śmiech również. Dogryzający sobie nawzajem Superman i Batman, Kara na zakupach, próbująca swobodnie poruszać się w nieznanych jej do tej pory szpilkach, czy finał odwiedzin na farmie państwa Kentów udowadniają, że można opowiadać o herosach bez popadania w pompatyczny ton, że również oni pragną normalnie żyć w chronionym przez siebie społeczeństwie. Nie ma tu mroku towarzyszącego Strażnikom czy większości historii z Batmanem w roli głównej. Proporcje zostały zachowane.
W dobie filmów tworzonych od A do Z w technice 3D widok klasycznej animacji może dziwić, ale w tym tkwi urok filmu. Żywe kolory, płynne ruchy postaci, brak powtarzających się ujęć – to wszystko sprawia, że akcja biegnie wartko, a sceny walki nie pozwalają nawet na moment oderwać wzroku od ekranu. Kolejne krajobrazy są pełne szczegółów, a sylwetki bohaterów i złoczyńców cieszą oko. Owszem, można się przyczepić pewnej powtarzalności wyglądów (niemal wszyscy mężczyźni mają szerokie barki i trochę kwadratowe szczęki, kobiety zaś są bez wyjątku szczupłe i zgrabne), ale taka jest konwencja. Zresztą to wszystko idzie na bok w momencie, gdy Kevin Conroy ustami Batmana po raz kolejny wygłasza zgryźliwą uwagę bądź Summer Glau jako Kara oświadcza tonem zbuntowanej nastolatki, że jest już duża i może decydować o sobie. Chociaż i tak palma pierwszeństwa należy się Edwardowi Asnerowi, który użyczył głosu Granny Goodness. Możliwość usłyszenia zasuszonej, złośliwej staruszki przemawiającej bardzo męskim, pasującym do fizjonomii głosem – bezcenna.
Superman/Batman: Apokalipsa to dobry film. Siedemdziesiąt osiem minut seansu mija błyskawicznie i człowiekowi robi się szkoda, że to już koniec. Z drugiej strony zakończenie wynagradza zbyt krótki seans i pozwala mieć nadzieję, że Kara powróci w kolejnej animowanej produkcji. Wielka tu zasługa ostatniej sceny, która wywołała na mej twarzy szeroki uśmiech. Warto obejrzeć, nawet jeśli nie jest się wielkim fanem uniwersum DC ani filmów o superbohaterach.
Łukasz “Salantor” Pilarski
Tytuł polski: Superman/Batman: Apokalipsa
Tytuł oryginalny: Superman/Batman: Apocalypse
Czas trwania: 78 minut
Kraj produkcji: USA
Obsada:
Andre Braugher – Darkseid
Kevin Conroy – Bruce Wayne / Batman
Tim Daly – Kal-El / Clark Kent / Superman
Susan Eisenberg – Księżniczka Diana / Wonder Woman
Summer Glau – Kara Zor-El / Supergirl
Julianne Grossman – Barda
Edward Asner – Granny Goodness
Produkcja:
Reżyseria: Lauren Montgomery
Scenariusz: Tab Murphy
Muzyka : John Paesano
Studio: Warner Premiere, DC Entertainment