Kamala to młoda dziewczyna, której jestestwo nie było usłane różami. Trudne dzieciństwo, potrzeba szybkiego wejścia w świat dorosłych oraz konieczność handlowania swoim ciałem sprawiły, że kobieta stała się silna i uparta. To właśnie dzięki swojej determinacji dziewczyna postanawia zmienić panujący porządek świata. W uniwersum, w którym żyje najsilniejszymi istotami magicznymi są Magistrowie. Posiadają oni nieograniczoną moc. Swoją siłę czerpią z ludzkich dusz. Dzięki procesowi wyniszczenia, czyli wykorzystania życiowej energii osoby, na której żerują, Magistrowie mogą używać swojej mocy, kiedy tylko chcą. Siła witalna ludzi okradanych z cennych minut jestestwa zapewnia magom również nieśmiertelność. Poza Magistrami czarami parają się także wiedźmy. Niestety żadna z kobiet nie zna sekretu potężnych magów, dlatego za swoje zaklęcia przychodzi im płacić straszliwą cenę. Każdy rzucony czar to kawałek ich własnego życia. Według ustalonych reguł, żadna kobieta nie jest na tyle silna, by całkowicie panować nad własną mocą, dlatego niewiasty nie mogą zostać Magistrami. Z tego też powodu nie są w stanie poznać tajemnicy nieśmiertelnych magów. Kamala postanawia jednak walczyć o swoje prawo zostania Magistrem.
Już sam pomysł na fabułę bardzo mi się spodobał. Silne postaci kobiece to rzadkość zarówno w literaturze, jak i filmie, dlatego byłam ciekawa rozwoju sytuacji oraz samej bohaterki. Niestety, mimo tego, że Kamala to bardzo charakterna i uparta osoba, nie przekonała mnie do siebie. Nie byłam w stanie wczuć się w jej sytuację, nie potrafiłam współczuć dziewczynie. Wprawdzie postać została stworzona z należytym pietyzmem i dbałością o szczegóły, jednak to dla mnie za mało. Jest główną bohaterką książki, chętnie czytałam o jej przygodach, jednak nie śledziłam jej wyczynów z zapartym tchem i rumieńcami na policzkach. Moim ulubionym bohaterem stał się książę Andovan. Tak, dobrze widzicie – książę, facet. Myślałam, że polubię główną postać kobiecą, a o wiele bardziej przekonał mnie do siebie męski bohater. Odważny, zdeterminowany, inteligentny i przebiegły. Kiedy wychodzi na jaw, że sam stał się konsortem (osobą, której wykradana jest energia życiowa) zaczyna się jego wielka przygoda, a moje ogromne męki – za bardzo bałam się o dalszy los księcia.
W „Uczcie dusz” każdy bohater został dopracowany w najmniejszym szczególe. Jak w większości powieści, tak i tutaj mamy podział na postacie pozytywne i negatywne. Ale nie tylko – bardzo często spotykamy bohaterów, którzy są gdzieś pośrodku. Ten zabieg powoduje, że przewidzenie zachowania danej postaci graniczyło z cudem. Uważam, że wprowadza do lektury spore urozmaicenie. Ten brak przewidywalności był jednym z wielu plusów, które sprawiły, że polubiłam książkę C.S. Friedman.
Świat przedstawiony powieści jest barwny i żywy. To miejsce, w którym magia stanowi tło. Owszem, jest ona mocno zakorzeniona w rzeczywistości książki, jednak nie każdy bohater nią włada (przynajmniej nie w pierwszym tomie trylogii). Czary służą tutaj osiąganiu korzyści własnych albo spełnianiu zachcianek władców poszczególnych krain.
Barwne i bardzo soczyste opisy mieszają się z realizmem i naturalizmem. Ani przez chwilę nie miałam wrażenia, że książka jest przesłodzona czy przesycona informacjami. Wręcz przeciwnie, każdą stronę wprost pochłaniałam, czułam niedosyt, żałowałam, że powieść tak szybko się skończyła.
Niespodziewane zwroty akcji oraz pogłębiony rys psychologiczny postaci również przydały smaczku całości. Wprawdzie wydarzenia nie biegły w zawrotnym tempie, tylko spokojnie, a wszystko miało swoje miejsce i czas, jednak nie czułam się tym znużona. Lubię szybką i dynamiczną akcję, która tutaj pojawiała się tylko czasami, ale, o dziwo, kompletnie mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie – ciekawiło i intrygowało.
Jeżeli chodzi o język powieści – jest prosty, nieskomplikowany. Nawet czytelnik-laik nie będzie miał problemów z szybkim przebrnięciem przez tę sześciuset stronicową książkę. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze bardzo dobrze opracowana korekta. Jedynymi błędami, na jakie natrafiłam podczas całej lektury, były literówki. Żadnych byków, interpunkcyjnych niedopatrzeń czy stylistycznego foux-pas.
Jedyne, do czego mogę mieć małe „ale” to okładka. Nie mam nic przeciwko prostym, spokojnym grafikom na obwolutach. Jednak ta „Uczty dusz” nie oddaje w pełni potencjału książki. Mamy czerwone tło, na którym widnieje miecz. Jego rękojeść ma kształt dwóch splecionych ze sobą węży. I tyle. Ładna, wyraźna czcionka o wiele bardziej rzuca się w oczy, niż grafika okładki. Ten minimalizm jest za bardzo „mini”.
Reasumując – „Uczta dusz” przekonała mnie, że warto sięgnąć po inne dzieła C.S. Friedman. Sama historia, bohaterowie i świat przedstawiony urzekły mnie i sprawiły, że nie mogłam się oderwać od lektury. Nie jest ani banalnie, ani przewidywalnie. Ciekawie poprowadzone wątki dodały pikanterii całości, a świetnie stworzona historia rozbudziła moją ochotę na więcej.
Monika „Katriona” Doerre
Redakcja i korekta: Paulina Maria “Lorelay” Szymborska-Karcz
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego
dziękujemy Prószyński i S-ka.
Tytuł: Uczta dusz
Autor: C.S. Friedman
Wydawca: Prószyński i S-ka
Premiera: 19 kwiecień 2012
Wydanie: I
Tytuł oryginału: Feast of Souls
Gatunek: powieść
Przekład: Grażyna Grygiel i Piotr Staniewski
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 608
ISBN: 978-83-7839-116-6