Powieść wydano w 1959 roku. Musiało minąć kolejnych trzydzieści osiem lat nim światło dzienne ujrzał bazujący na niej film w reżyserii Paula Verhoevena. Bazujący luźno, gdyż jak przyznał sam twórca, nigdy nie przeczytał w całości dzieła Heinleina, poprzestając na kilku pierwszych rozdziałach. Po zapoznaniu się z którymi poczuł się „znudzony i przygnębiony”.
W recenzji pojawiają się opisy elementów fabuły. Film ma już swoje lata, więc zakładam, że większość czytelników obejrzała go dawno temu. Reszta powinna nadrobić braki. Warto.
Wojna z robalami
W nieokreślonej przyszłości istnieje wspólne państwo, w którym żyją niemal wszyscy ludzie (z paroma wyjątkami, jak choćby grupa mormonów, określona przez propagandę mianem „ekstremistów”). Ciesząca się spokojem i dobrobytem, mądrze rządzona przez demokratycznie wybieraną Radę, pozbawiona rasizmu i seksizmu Federacja rozwija się, kolonizując kolejne planety i badając potencjał pojawiających się od niedawna telepatów. Chroniona przez liczną armię oraz flotę kosmiczną nie ma w galaktyce żadnej konkurencji za wyjątkiem agresywnych robali zwanych Arachnidami. Starcie obu ras jest nieuniknione.
Historię wielkiego konfliktu poznajemy z perspektywy dwójki głównych i kilkunastu drugoplanowych bohaterów. Pierwszym z najważniejszych jest Juan Rico, obowiązkowy i oddany ojczyźnie chłopiec z dobrego domu, który zaciąga się do wojska z dwóch powodów – dla uzyskania dającego wiele przywilejów obywatelstwa oraz z miłości do kobiety. Służy w piechocie, podczas gdy jego ukochana, Carmen Ibanez, uzdolniona matematyczka i ryzykantka, otrzymuje licencję pilota okrętów kosmicznych. Towarzyszą im głęboko zakochana w Rico, Dizzy Flores, przyjaciel obu bohaterów, telepata i wywiadowca, Carl Jenkins (w tej roli Neil Patrick Harris, bardziej znany jako Barney Stinson z How I Met Your Mother), nauczyciel Rico, porucznik Jean Rasczak, zakochany w Carmen sierżant Zander i wielu innych.
Na fabułę filmu składa się kilka przeplatających się ze sobą i wzajemnie się uzupełniających wątków. Mamy więc wielką wojnę, toczoną głównie na terytorium robali, bez cienia litości i z olbrzymimi stratami po obu stronach. Mamy sprawnie poprowadzony i wyglądający bardzo autentycznie wątek romansowy między Rico, Carmen, Dizzy i Zanderem. Mamy wreszcie wizję przyszłego losu ludzkości żyjącej w państwie będącym mieszanką cech U.S.A. i III Rzeszy, wychowywanej w dyscyplinie i wierności surowym, ale sprawiedliwym zasadom, gotowej zginąć w ich obronie. Jej symbolem jest zresztą odpowiednio stylizowany orzeł (rozłożone skrzydła, łeb zwrócony w prawą stronę. Brak tylko swastyki w szponach). Wszystkie te wątki tworzą razem bardzo strawną, dobrze skomponowaną całość.
Chociaż fabuła obfituje w sceny komediowe albo tragikomiczne (patrz szkolenie pod czujnym okiem sierżanta Zima przywodzące na myśl podobny motyw z Full Metal Jacket, tylko podrasowany), to jednak bohaterowie nie są rozpieszczani przez los. Liczba zabitych po stronie ludzi liczona jest w setkach tysięcy i to w jednej tylko bitwie. Rico traci dom, rodzinę, bliskich przyjaciół, a mimo to nie załamuje się. Carmen otrzymuje wiadomość o śmierci (jak się potem okazuje niepotwierdzonej) swojego szkolnego ukochanego, jednak wciąż wiernie służy Federacji. Bohaterom wiele rzeczy się nie udaje, spotyka ich mnóstwo nieszczęść, co w ostatecznym rozrachunku czyni ich ciekawszymi, bardziej prawdopodobnymi. Sytuacja jak w Pieśni lodu i ognia Martina, tylko śmiertelność trochę mniejsza.
Świat przyszłości
O kształcie i zasadach działania Federacji ludzi widz dowiaduje się głównie z propagandowych serwisów informacyjnych. Wykonane na wzór kronik wojennych z czasów II Wojny Światowej, podsumowują to, co już się wydarzyło i dają przedsmak kolejnych scen. Co ciekawe, podawane przez prasę informacje są w większości autentyczne, tylko przygotowane tak, by spełniać cele Federacji (tak zwana biała propaganda). Co i rusz przewijają się motywujące hasła w rodzaju: „Każdy robi swoje” albo „Służba gwarantuje obywatelstwo”, a także trafiające do wyobraźni sceny, na przykład ta przedstawiająca dowódcę, po złożeniu dymisji dosłownie usuwającego się w cień. Nic w tym dziwnego, skoro jednym ze źródeł inspiracji scenarzystów było państwo nazistowskie z całym dobrodziejstwem inwentarza.
To zresztą nie wszystko. Osoba chociaż minimalnie obeznana z historią znajdzie więcej smaczków, takich jak mundury agentów wywiadu łudząco podobne do tych noszonych przez Allgemeine SS, wzorowane na Wehrmachtowskich stroje wojskowe, wreszcie architekturę godną projektów Alberta Speera. Wszystko to służy ośmieszeniu systemu totalitarnego zgodnie ze słowami reżysera, że „Wojna czyni faszystów z nas wszystkich”. Autorzy drwią z niego, czyniąc to dość skutecznie, chociaż przed premierą nie zaznaczyli wyraźnie swoich celów. W efekcie część publiczności nie wiedziała czy wątki nazistowskie traktować na serio.
Warto wspomnieć także o stopniu rozwoju ludzkości. Bliższy jest nowej wersji Battlestar: Galactica niż Gwiezdnym Wojnom. Tuż obok okrętów kosmicznych z napędem nadświetlnym (ciekawie zaprojektowanych, a przy tym dość łatwych do zniszczenia), myśliwców i małych, taktycznych pocisków jądrowych znaleźć można karabiny maszynowe oraz medycynę na poziomie tylko troszkę wyższym, niż obecnie (m.in. działająca cybernetyka). Nawet moce umysłu są dość ograniczone, będąc jedynie przydatnym dodatkiem. W ten sposób powstało bardzo spójne i interesujące retro-sf. Dziwi trochę brak sprzętu pancernego, choćby w formie lekkich czołgów, z drugiej jednak strony potęga floty rekompensuje w pewien sposób te braki.
Bycze Karki Rasczaka
W filmie występuje grono całkiem młodych aktorów, grających swoje role naturalnie i bez wymuszania czegokolwiek. Czasem tylko Rico (w tej roli Casper van Dien) zachowywał się trochę zbyt poważnie, ale biorąc pod uwagę jego przejścia nie było to pozbawione podstaw. Świetnie swoją robotę wykonał Clancy Brown. Jako sierżant Zim jest kawałem drania, który bez mrugnięcia okiem łamie rekrutom ręce, a potem beznamiętnym głosem wzywa medyka, paradoksalnie robiąc to wszystko dla ich dobra. Podobnie dobrze wypadli Denise Richards (Carmen), Dina Meyer (Dizzy) czy Patric Muldoon (Zander).
Jednak na palmę pierwszeństwa zasługuje bez wątpienia Michael Ironside, którego fani gier komputerowych mogą znać jako generała Jacka Grangera z C&C 3. Podkładał także głos pod Sama Fishera w serii Splinter Cell. Jako pozbawiony lewej dłoni Jean Rasczak wyszedł bardzo przekonująco. W czasie seansu miałem wrażenie, że nie grał, tylko był sobą, zaś sceny z jego udziałem należały do najlepszych w całym filmie. Wśród fanów filmu słynne są zdania: „Co jest, małpy? Chcecie żyć wiecznie?” albo „Będziesz pełnił tę funkcję tak długo, aż nie zginiesz albo nie znajdę kogoś lepszego”.
Pola śmierci Klendathu
Budżet filmu wyniósł 105 milionów dolarów, co pozwoliło na stworzenie widowiskowych efektów specjalnych. Podróże kosmiczne, bombardowanie stacjonującej na orbicie floty Federacji oraz walki z robalami na powierzchni planety cieszą oko mimo upływu lat. Wciąż można dostać gęsiej skórki na widok szarży setek tysięcy wojowników Arachnidów. Ich animacja, obejmująca potężne szczęki oraz kilka kończyn, również jest bez zarzutu, zaś gdy na ekranie urządzają demolkę większe osobniki, takie jak ziejący ogniem żuk, zachwyt sam pojawia się na twarzy.
W czasie seansu uwagę przyciąga dbałość o szczegóły. Nie ma znikających magicznym sposobem w następnej scenie ran, a posoka na pancerzach jest dokładnie w tych samych miejscach, co jeszcze chwilę temu. Ta ostatnia pojawia się zresztą często za sprawą scen wzajemnego mordowania się oraz oglądania pobojowisk, nie mówiąc już o badaniu wnętrza czaszki zabitego żołnierza albo sekcji zwłok Arachnida. Tak, trup ściele się gęsto, a reżyser nie oszczędza widzom widoku zmasakrowanych ciał.
Dodajmy do tego brak laserowych fajerwerków (za wyjątkiem strzelającego plazmą z odwłoku robala pełniącego funkcję baterii przeciwlotniczej) oraz wyraźnie podkreślona dysproporcja sił między ludzkością a Arachnidami (konieczność mozolnej walki o każdą planetę, straty liczone w setkach tysięcy zabitych), by ukazana w filmie wojna między obcymi a ludźmi, tylko trochę bardziej zaawansowanymi od współczesnych, stała się widzowi bliższa.
Bitewna muzyka
Kompozytorem ścieżki dźwiękowej do filmu był Basil Poledouris, znany jako twórca soundtracków do Polowania na Czerwony Październik, RoboCopa oraz Conana Barbarzyńcy. Na potrzeby Żołnierzy Kosmosu stworzył bardzo różnorodny zbiór utworów, wśród których znaczną część stanowią bitewne oraz marszowe, z najsłynniejszym Destruction of Rodger Young na czele. W Complete Score znalazły się także piosenki Into it oraz Have Not Been In Paradise, przygrywające w czasie sceny balu zorganizowanym z okazji zakończenia szkoły.
Warto wspomnieć, że na twórczości Basila wzorował się James Hannigan, kompozytor ścieżki dźwiękowej do gry Conquest: Frontier Wars. Mowa konkretnie o utworze Terran Game Music brzmiącym podobnie jak Destruction of Rodger Young.
17 lat minęło…
Pierwsza część cyklu należała do udanych. Niestety, zyski przekroczyły budżet o ledwo piętnaście milionów dolarów, zaś widzowie i krytycy byli bardzo podzieleni w swych opiniach, nie wiedząc czy traktować Żołnierzy jako historię militarną, parodię totalitaryzmu, czy też sprawnie zrealizowaną sieczkę w realiach science-fiction. Być może z tego powodu uznano, że nie ma co się starać przy kolejnych częściach. W efekcie powstał nudny potworek opatrzony numerkiem 2 oraz nieco lepsza, ale dalej słaba, trzecia odsłona cyklu. Obie do pięt nie dorastają pierwowzorowi.
Co gorsza, zapowiedziano już reboot serii, z którego mają zostać usunięte krew, golizna (obecna w raptem dwóch scenach pierwszej części) oraz militarystyczny humor, oddając miejsca efektom specjalnym. Pozostaje więc mieć nadzieję, że animowana wersja (druga z kolei. Pierwszą był całkiem udany serial Roughnecks) Żołnierzy będzie bliższa najbardziej udanej, pierwszej części cyklu.
Na sam koniec dwie krótkie informacje. Po pierwsze − kto się uważnie rozejrzy, ten zdoła znaleźć wersję rozszerzoną filmu. Od oryginału różni się paroma scenami, mocno zmieniającymi wydźwięk niektórych kluczowych wątków. Oglądać tylko na własną odpowiedzialność. Po drugie − tak, to właśnie z Żołnierzy pochodzi używane w naszych newsach zdanie „Czy chcesz wiedzieć więcej?”.
Łukasz “Salantor” Pilarski
Korekta: Monika “Katriona” Doerre”
Tytuł: Żołnierze Kosmosu
Tytuł oryginalny: Starship Troopers
Gatunek: militarne sf
Czas trwania: 129 minut
Kraj produkcji: USA
Premiera: 4 listopada 1997
Polska premiera: 3 kwietnia 1998
Obsada:
Casper Van Dien − John “Johnny” Rico
Denise Richards − Carmen Ibanez
Dina Meyer − Dizzy Flores
Jake Busey − Ace Levy
Neil Patrick Harris − Carl Jenkins
Patrick Muldoon − Zander Barcalow
Clancy Brown − Zim
Michael Ironside − Jean Rasczak
Produkcja:
Reżyseria: Paul Verhoeven
Scenariusz: Edward Neumeier
Muzyka: Basil Poledouris