Fabuła powieści toczy się wokół życia Charlesa Nancy’ego, nazywanego Grubym Charliem. Wiedzie on przeciętne życie – jest w trakcie organizacji ślubu, wraz ze swoją uroczą narzeczoną pracuje jako doradca finansowy w londyńskiej firmie. Pewnego dnia dowiaduje się, że jego ojciec zmarł. Udaje się więc na Florydę, gdzie staruszek prowadził hulaszczy tryb życia, wyznając zasadę, że najważniejsze są wino, kobiety i śpiew. Bohater zatrzymuje się u dawnej przyjaciółki rodziny, pani Higgler, informującej go, że tak naprawdę pan Nancy był bogiem Anansiem, czyli Panem Pająkiem. Dodaje również, że Charles ma starszego brata, który odziedziczył moce po ojcu. Po powrocie do Londynu główny bohater nie musiał długo czekać, aby członek rodziny przybył z wizytą. Wbrew oczekiwaniom protagonisty brat, Spider, zamiast się z nim zaprzyjaźnić, zaczyna niszczyć mu życie – uwodzi jego narzeczoną, Rosie, zajmuje bez pozwolenia pokój w mieszkaniu bohatera i rujnuje mu karierę. Wraz z całym panteonem afrykańskich bogów Charlie spróbuje pozbyć się Spidera, aby uratować swoją pozycję. Problem w tym, że nie zawsze wszystko idzie i kończy się tak, jak człowiek sobie zażyczy.
„Chłopaki Anansiego” to nawiązanie do „Amerykańskich bogów”. Te dwie powieści łączy postać pana Nancy’ego, i na tym podobieństwa się kończą. O ile w drugiej ze wspomnianych książek klimat był mroczny, a sam tekst obfitował w ironiczny, sarkastyczny humor i zawierał ambitny, ukryty przekaz, tak w „Chłopakach Anansiego” nie ma co doszukiwać się skomplikowanych przenośni. To raczej lektura mająca zapewnić rozrywkę, gdzie jej moralizatorska część jest dość jasna, bo każdy znajdzie w niej coś, co będzie indywidualne i pasujące tylko do niego. Zaskoczyła mnie ta lekkość, gdyż oczekiwałam tworu podobnego do „Amerykańskich bogów”, a tymczasem otrzymałam coś zupełnie innego – Neil Gaiman grał na mojej psychice, relacjach rodzinnych i stosunku do świata, bo każdy z problemów związanych z tymi dziedzinami został tu opisany. Inni czytelnicy mogą odnaleźć powiązania ze swoim życiem w innych momentach powieści, co świadczy o geniuszu autora, potrafiącego bawić się z odbiorcami.
Rzekłabym, że obie wcześniej wspomniane książki swoimi klimatami nawiązują do temperamentu bohaterów. W „Amerykańskich bogach” – do Cienia: tajemniczego, spokojnego i surowego, natomiast w „Chłopakach Anansiego” do samego pana Nancy’ego i jego tytułowych chłopaków. Dzięki takiej mieszance, powieść nie jest jednopłaszczyznowa, ponieważ w zależności od sytuacji i wydarzeń albo otrzymujemy fragment pełen humoru i komizmu, albo żalu. Ten zabieg nie pozwala zanudzić się podczas czytania, bo tak naprawdę nie wiadomo, co się zaraz stanie. Tutaj nie można być niczego pewnym, bo „Chłopaki Anansiego” mają wiele obliczy, zupełnie jak Świętowit.
Odrobinę niewiarygodnego charakteru tej powieści nadaje kreacja bohaterów. Są oni przerysowani i nietrudno jest określić, czy są dobrzy, czy źli. Niektórzy z nich przypominali mi już znane postaci z literatury czy telewizji. Dobrym przykładem będzie szef Grubego Charliego – Grahame Coast. Jeśli kiedykolwiek oglądaliście film animowany „Iniemamocni”, zapewne pamiętacie małego, irytującego przełożonego pana Iniemamocnego. Właśnie z nim skojarzył mi się Coast i podczas całej lektury wyobrażałam go sobie jako małego, przemądrzałego biurowego despotę. Natomiast pani Higgler to lustrzane odbicie pani Hudson – gospodyni Sherlocka Holmesa. Taki kanon przejaskrawionych, ale różnorodnych bohaterów, dodaje powieści smaczku. Kumulacja tych indywidualnych charakterów sprawiła, iż miałam możliwość jasno określić, który z nich nie jest moim typem „do lubienia”, a który tak. Nie sugerujcie się podziałem na „dobrych” i „złych”, bo chociaż pojawiają się złoczyńcy i bohaterowie, większość z postaci nie da się jednoznacznie wrzucić do któregoś z tych worów. To tak jak w życiu – niektórzy irytują nas już samą obecnością i sposobem mieszania kawy, a inni nie są w stanie wyprowadzić nas z równowagi, nieważne jak bardzo by się starali. Gaiman daje czytelnikowi wybór, ale bez znaczenia, jaką ścieżką się pójdzie, koniec będzie zawsze taki sam.
„Chłopaki Anansiego”, chociaż tak różni od „Amerykańskich bogów”, wciąż wzbudzają podziw i szacunek w stosunku do kunsztu autora. Odkąd pamiętam, brytyjscy pisarze są bliscy mojemu sercu, a ich dzieła zawsze stanowią dla mnie źródło rozrywki i mądrości. Dodatkowo nikt tak jak oni nie potrafi posługiwać się ironicznym, czarnym humorem. Neil Gaiman tak samo jak Terry Pratchett czy Douglas Adams (oraz, oczywiście, grono innych pisarzy brytyjskiego pochodzenia) rewelacyjnie łączy przyjemne z pożytecznym – zapewnia czytelnikowi zabawę, wywołuje wiele emocji, począwszy od radości, przez złość, aż po smutek, oraz przekazuje głębszą myśl – wielokrotnie niedostrzegalną, a innym razem widoczną czarno na białym. W „Chłopakach Anansiego” jest coś, co sprawia, że są oni prości i nieskomplikowani, ale gdzieś tam znajdą się pewnie rzeczy nie do odnalezienia, widoczne jedynie dla samego autora. Bo w końcu czymże byłaby powieść, którą można odkryć od początku do końca?
Sylwia „PersilGold” Zazulak
Redakcja i korekta: Monika „Katriona” Doerre
wydawnictwu MAG
Tytuł: Chłopaki Anansiego
Autor: Neil Gaiman
Tytuł oryginalny: Anansi Boys
Wydawca: MAG
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 14 luty 2014
Liczba stron: 368
ISBN: 9788374804202