Przyznam, że po „Cień anioła” sięgnęłam ze zwykłej ciekawości. Po prostu zainteresował mnie blurb, niepodający żadnej konkretnej informacji o fabule, a mimo to niezwykle intrygujący. Dopełnieniem tego jest miła dla oka okładka, która również niewiele „mówi”, ale mniej więcej nakierowuje, z czym przyjdzie nam się zmierzyć. Po zapoznaniu się z prologiem ciekawość tylko wzrasta. Autorka już w tej niewielkiej ilości tekstu wprost zarzuca odbiorcę informacjami. Szkoda tylko, iż w większości wprowadzają one w błąd i szybko przychodzi moment ich weryfikacji – zwłaszcza że zamiast czytać o poszukiwaniach zaginionego i potężnego artefaktu, od razu jest się skazanym na mdły romans.
Fabuła… Cóż, trudno nawet cokolwiek o niej powiedzieć, a już jej streszczenie to zadanie wręcz niemożliwe. Nawet kilka zdań, z którejkolwiek strony nie próbować, i tak zawsze zdradzi za dużo – a wręcz wszystko. W sumie nie ma się czemu dziwić, gdy patrzy się na niewielką objętość książki (zaledwie 157 stron). Jest to więc mini powieść eksponująca przede wszystkim wątek miłosny.
Mimo ogrania tematu, zarówno świat istot niebiańskich, jak i piekielników nadal dają autorom spore pole do popisu, dlatego tym bardziej żałuję, że autorka w ogóle nie skorzystała z tego potencjału. Zaserwowała tylko szczyptę informacji na ich temat, a całą resztę fabuły poświęciła na zagmatwany opis wątku miłosnego. Rozumiem, iż na niewielkiej ilości stron nie da się wszystkiego dokładnie rozwinąć i opisać, ale takie całkowite zminimalizowanie tego, co na dobrą sprawę mogłoby stanowić jeden z ważniejszych atutów książki, jest zwykłym pójściem po linii najmniejszego oporu.
Jednak to nie jedyny zarzut kierowany w stronę autorki, od samego początku odnosiłam bowiem wrażenie, iż Magdalena Bożek zupełnie zapomniała, co to rozwinięcie i zgrabne zakończenie wątków, które wprowadziła do fabuły. W „Cieniu anioła” niestety tego właśnie nie ma. Często poszczególne wydarzenia wyskakiwały niczym królik z kapelusza (doskonałym tego przykładem są spotkania Raveny z Michaelem), co więcej, nie mają one zbyt wiele wspólnego z tym, co wydarzyło się wcześniej.
Podobnie jest z postaciami. Autorka wprowadza kilku bohaterów, którzy od początku wydają się być dość znaczący dla dalszego rozwoju historii, po czym gdy do głosu dochodzi wątek miłosny, kompletnie o nich zapomina. Znikają oni ot tak, bez żadnego wyjaśnienia. Pojawiają się dopiero w samym zakończeniu i ni z tego, ni z owego zaczynają interesować się życiem głównej bohaterki. Nagle zostaje wprowadzonych także kilku zupełnie nowych, o których na początku napomknięto tylko w jednym zdaniu (np. ojciec Raveny).
Jeżeli chodzi o język, jakim posługuje się autorka, to jest on nie tyle prosty, co po prostu do bólu potoczny. Dużo w nim zwrotów zaczerpniętych rodem ze slangu młodzieżowego, które niestety nie zawsze pasują do sytuacji, w jakiej znalazła się główna bohaterka. Dialogi często wypadały sztucznie i sztywno właśnie z powodu takich kolokwialnych wtrąceń. Poza tym przez całą lekturę odnosiłam wrażenie, iż czytam któreś z opowiadań (dodam, że nie najlepszej jakości) zamieszczanych w sieci na różnych blogach. Niestety, nieraz miałam przez to ochotę rzucić książką o ścianę i dać sobie z nią spokój, nawet jej niewielka objętość nie grała wtedy roli.
Łatwo się więc domyślić, że pomimo małej ilości stron „Cień Anioła” nie jest niestety wart ani sekundy spędzonej na lekturze. Bez problemu znajdzie się tysiąc dużo ciekawszych i o wiele lepszych powieści, które wyszły spod pióra debiutanta.
Natalia „Tala” Zdziechowska
Korekta: Anna „Kresyda” Drwal
Tytuł: Cień Anioła
Autor: Magdalena Bożek
Wydawca: Warszawska Firma Wydawnicza
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 25.09.2013
Liczba stron: 160
ISBN: 9788378056379