Opisy z tyłu książki rzadko kiedy przyciągają moją uwagę, w tym wypadku jednak nie mogłam się powstrzymać przed otwarciem powieści natychmiast po jej otrzymaniu, a wszystko dzięki nader zachęcającemu blurbowi. Lektura mnie nie rozczarowała. Harry Connolly od razu rzuca czytelnika na głęboką wodę. Nie bawi się w prologi, wstępy czy nawet krótkie zarysy historyczne, aby przedstawić swój świat. Zamiast tego czytelnik od razu ląduje w samochodzie z głównymi bohaterami, Ray’em i Annalise, udającymi się do bliżej niesprecyzowanego miejsca. I przepadło. Od momentu, kiedy Ray wykonuje karkołomny zakręt, żeby dogonić podejrzane volvo, już nie ma odwrotu. Przynajmniej nie było go dla mnie, bo zwyczajnie nie mogłam odstawić lektury aż do momentu, kiedy wszystko się nie wyjaśniło.
Rynek książek urban fantasy jest już dość przesycony, a ponieważ jest to jeden z moich ulubionych gatunków, bardzo trudno mnie czymś zaskoczyć. Większość wątków wydaje mi się nieco ograna, zaś każdy fantastyczny motyw (od sposobu posługiwania się magią po nadnaturalne stworzenia) widziałam w niezliczonej ilości wariantów. Naprawdę trudno jest o jakieś nowatorskie rozwiązania, do tego stopnia, że sięgając po jakąkolwiek lekturę tego typu, nie oczekuję żadnych nowości. A jednak „Dziecię ognia” zawiera kilka oryginalnych pomysłów.
Connolly stworzył bowiem świat, gdzie magia jest mroczna, bolesna i przede wszystkim zabroniona. Jeżeli zaczniesz się bawić inkantacjami i przyzywaniem demonów, wysłannicy tajemniczego Towarzystwa znajdą cię i ukażą. A kara za praktykowanie magii to śmierć. Annalise, szefowa głównego bohatera i członek Towarzystwa, ma tylko jedną misję: unicestwianie drapieżców i odbieranie głupcom zakazanych ksiąg. Ray zostaje zmuszony jej pomóc, choć musi to robić ostrożnie, bo jeden drobny błąd i kobieta nie zawaha się go zabić. Co nie okaże się dla niej zbyt trudne, zważywszy na fakt, że pomimo bycia drobną kobietą, jest ona pokryta magicznymi tatuażami (które dają jej, między innymi, nadnaturalną siłę) i bardzo łatwo wpada w gniew.
Nie da się ukryć, że postacie są naprawdę mocną stroną książki. Ze świecą szukać tu płytkich bohaterów. Najważniejsi mieszkańcy miasteczka, jak rodzina Hammerów, czy szeryf i jego bracia, nie są stereotypowi, dzięki czemu nadają sytuacji, w której znajdują się Ray i Annalise, realizmu i napięcia. Nawet osoby pojawiające się w jednej scenie posiadają indywidualne cechy i sposób bycia. Żadna z postaci drugoplanowych nie zlewa się z tłem i każda pomaga posunąć fabułę do przodu. Co tylko sprawia, że tempo całej akcji nie zwalnia nawet na minutę.
Książka stanowi doskonałe połączenie wątków fantastycznych z powieścią detektywistyczną. Gdyby Colombo był pokryty tatuażami i posługiwał się magicznymi przedmiotami, idealnie odnalazłby się w tym świecie (może nawet jako członek Towarzystwa). Tylko dlatego, że istnieje, nie znaczy, iż magia jest w powieści najważniejszym narzędziem. Nie ma tu różdżek i zaklęć lokalizujących (Harry Dresden musiałby zmienić taktykę odnajdywania ludzi). Brak kryształowej kuli, w której można zobaczyć przyszłość. Jedyny sposób na odkrycie prawdy to zadawanie właściwych pytań i nieco przytłumiony instynkt samozachowawczy.
Okładka doskonale oddaje atmosferę książki: runy i mrok, który nie pozwala zobaczyć szczegółów (aż do momentu, kiedy jest już za późno). Z tyłu można przeczytać cytat Terry’ego Rossio, scenarzysty „Piratów z Karaibów”: Opowieść, którą czyta się jednym tchem, jakby oglądało się najlepsze hollywoodzkie produkcje. Nie wyobrażam sobie lepszego podsumowania tej książki. „Dziecię ognia” zrobiło na mnie duże wrażenie i już nie mogę się doczekać kolejnych części cyklu.
Agnieszka “Cala” Siemieńska
Korekta: Monika “Katriona” Doerre
wydawnictwu Fabryka Słów
Autor: Harry Connolly
Tytuł oryginału: Child of Fire
Tłumaczenie: Maciej Pawlak
Data wydania: 2014-04-04
Format: 125 x 195
Liczba stron: 480
ISBN: 978-83-7574-922-9