Założeniem po platońsku idealnym było zebrać najciekawszych autorów młodego pokolenia (już nie debiutantów, ale jeszcze nie laureatów NIKE) i spróbować pokazać, jak wygląda polska fantastyka A.D.2008″.
Tak oto pisze we wstępie do antologii “Nowe idzie” jej redaktor – Michał Cetnarowski. Mnie natomiast przypadło w udziale dużo cięższe zadanie. Mianowicie: ocenić, czy owo założenie udało się zrealizować.
Jedenastu różnych autorów wchodzących dopiero na rynek wydawniczy i jedenaście tekstów stanowi całość bardzo zróżnicowaną tak pod względem tematycznym jak i stylowym. Jest to jednak całość dość nietypowa, a jednego zarzucić jej w żadnym razie nie można – nudy. W najważniejszej kwestii więc, “Nowe idzie” zasługuje na ocenę w pełni dodatnią.
Jak w takim razie ma się sprawa z poszczególnymi utworami?
Na dobry początek Jewgienij T. Olejniczak prezentuje “Noc szarańczy” – opowiadanie apokaliptyczne. Dość jednak niestandardowe, bo osadzone w dziewiętnastowiecznym Paryżu. Mimo zarzutu “upchnięcia zbyt wielu pomysłów” postawionego przez M. Guzka, z którym zdecydowanie się zgadzam, ten tekst jest jednym z moich ulubionych. Ciekawy pomysł, spójna koncepcja i utrzymany od początku do końca nietypowy klimat sprawiają, że nafaszerowanie zbyt dużą ilością wątków i zbyt częste – jak na mój gust – przeskoki między nimi, nie rażą i nie drażnią nadmiernie czytelnika.
Kolejny utwór – “Przenicowanie” Tomasza Kiliana – również należy do moich zdecydowanych faworytów. Już sama tematyka – nietypowa dla fantastyki, ryzykowna, poruszająca problem bardzo trudny, który różnie może zostać przyjęty – postawiła przed autorem wysoką poprzeczkę. Z przyjemnością stwierdzam, że Kilian sprostał wyzwaniu i to w naprawdę pięknym stylu. Na ogromny szacunek zasługuje tu przede wszystkim odmalowanie rysu psychologicznego bohatera – wyważone, wolne od stereotypów i co najważniejsze (a w tej tematyce dość trudne do osiągnięcia) wiarygodne.
Następnie Andrzej Miszczak zachwycił mnie religijną space operą pt. “Harpunnicy”. Ten utwór powinnam wyróżnić w specjalny sposób. Młody, niedoświadczony autor porwał się bowiem na styl Mistrzów – uznany i powszechnie szanowany, od dłuższego czasu jednak rzadko uprawiany. Podołał. Odnalazł się w nim znakomicie. Opowiadanie jest oldschoolowe w każdym calu. Maciej Guzek bardzo trafnie nazwał je “science-fiction w stylu retro”.
Dalej przyszła pora na Piotra Rogożę z tekstem “Więcej niż słowa” i moje wielkie zadziwienie. Przyznam się, że opowiadanie byłam zmuszona przeczytać dwukrotnie zanim udało mi się wyłowić z powierzchownej warstwy pozornego chaosu to, dzięki czemu należy mu się również szczególna uwaga. Na szczęście dotarłam do owego sedna i wstyd mi, że za pierwszym razem nie byłam w stanie docenić piękna nietypowej formy i przedziwnej, a przez to cudnej stylizacji językowej. Dzięki nim to właśnie tekst Rogoży najgenialniej odpowiada tytułowi antologii. Tutaj nowe przyszło z wielkim hukiem, wdarło się z krzykiem w mój umysł i zafascynowało… nowatorstwem właśnie.
Adam Przechrzta zaprezentował z kolei odmienny od swojej dotychczasowej twórczości “Smak apokalipsy”. Tekst z pozoru zdaje się dość naiwny. Typowy postapokaliptyczny świat i bohater otoczony przez… uosobienia prymitywnych marzeń “dużych chłopców”, niewiele niosący za sobą przekaz, który jakoś nie zakorzenił się w mojej pamięci. Ot, ładne, składne, sprawne i poprawne opowiadanko rozrywkowe. Tak naprawdę dopiero Łukasz Orbitowski podsunął mi nieco inne spojrzenie na “Smak apokalipsy”. Jeśli spojrzeć na ten utwór jako na “pastisz powieści/filmów, których motywem przewodnim są (…) rozebrane blond piękności o nieuzasadnionych niczym umiejętnościach bojowych i sile” nabiera zdecydowanie innego wydźwięku.
Joanna Skalska natomiast bardzo zaciekawiła mnie swoją “Wyspą”. Mogłabym zarzucić temu opowiadaniu zbyt dosłowne, mało subtelne ujęcie aluzji polityczno-społecznych, lekki chaos w konstrukcji opowieści, wszystko to jednak zdaje się niknąć wśród pozytywów tekstu. Na tle ogółu “Wyspa” niesie z sobą chwilę spokoju i stonowanych emocji, pociąga nastrojowością i nutką melancholii. Prawdopodobnie zostanie to zrzucone na karb mojej płci, ale uważam, że i taka lektura, wśród wartkiej akcji i nowatorskich pomysłów, jest potrzebna. Dodatkowy punkt Skalska otrzymuje ode mnie za konstrukcję świata, która ma w sobie coś niesamowitego i na swój sposób nietypowego. Zdaję sobie sprawę, że nie na wszystkich ten właśnie czynnik musi wpływać pozytywnie, zapewne ma swoich zwolenników i przeciwników. Mnie przypadł jednak do gustu, pomimo swojej “ciężkości przekazu”, a może właśnie ze względu na nią.
“Oko cyklonu” Pawła Majki najmniej przypadło mi do gustu. Tutaj, w odróżnieniu do “Nocy szarańczy” zbyt duża ilość pomysłów wciśnięta w ramy jednego, krótkiego tekstu, po prostu razi. Autor zdaje się nie umieć skupić na jednym, konkretnym pomyśle, galopując na przód z coraz to nowymi rewelacjami. Na mój gust to tempo jest zbyt szybkie. Nie nadążyłam. Dodatkowo, co zresztą zgodnie potępili też trzej panowie w końcowej dyskusji, Majka porwał się z motyką na słońce. Mianowicie zachciało mu się opisać Absolut, ubierając go w formę bardzo ludzką… Zbyt ludzką. Zbyt naiwną. Zbyt… przewidywalną.
Dawid Juraszek i jego dziwacznie-słowiański “Rzyg” porwał mnie przede wszystkim polotem i oryginalnością pomysłu. Świat przedstawiony jest dla mnie do tego stopnia “inny”, że wprost zadziwiający. Początek powalił mnie na kolana, niestety zawiodłam się na rozwinięciu i zakończeniu. Opowieść zdaje się biec do przodu, galopować, poganiać czytelnika i… zmierzać donikąd. Założenie początkowe, żeby nie wiem jak genialne, okazuje się jednak niewystarczające, jeśli nie poprowadzone do konkretnego, wyrazistego celu.
Następny w kolejce jest Robert M. Wegner i “Najpiękniejsza historia wszystkich czasów”. To opowiadanie nie należy do tych najgłębszych i najbardziej udziwnionych części zbioru, ot prosta, klarowna, może nawet chwilami naiwna opowiastka o przyjaźni, zdradzie i innych typowo ludzkich, powszednich sprawach, przyprawiona znanym motywem popularnej legendy. Być może właśnie dlatego ten utwór znalazł się w mojej prywatnej czołówce. Urzekła mnie jego prostota. Stare, wyświechtane zdawałoby się wartości, ubrane w mimo wszystko nową i świeżą formę, przypominają o swojej ponadczasowości i aktualności.
Dla równowagi Cezary Zbierzchowski w swoim “Płonąc od środka” przedstawił coś skrajnie nietypowego, zwłaszcza dla fantastyki, ciężkiego w formie i przekazie. Przy tym tekście moje uczucia są mieszane. Z jednej strony bardzo doceniam jego walory artystyczne, z drugiej zaś mam wątpliwości, czy dla przeciętnego czytelnika jest on wystarczająco “strawny”. Nie jestem pewna, czy tego oczekuje typowy fantasta.
Za to na zakończenie iście smakowity kąsek przygotował Jakub Małecki – kolejny mój prywatny faworyt. “Każdy umiera za siebie” to kawał dobrego horroru, mimo, iż krew nie leje się tu strumieniami, a strach nie ma karykaturalnie wybałuszonych oczu. Małecki paradoksalnie straszy głównie poprzez swoich bohaterów – zwyczajnych marynarzy, bojących się śmierci, tęskniących do zostawionych w domu żon. Tekst przemawia prostymi słowami, przeraża oczywistymi symbolami. Mną osobiście właśnie one, umiejętnie użyte, wstrząsają bardziej, niż wydumane potworności czy przesadzony naturalizm.
Nie mogłabym nie poświęcić chwili szczególnej uwagi dwu integralnym częściom antologii, które bardzo pomogły mi w napisaniu niniejszej recenzji – pierwszej i ostatniej. Dokładniej rzecz biorąc, na myśli mam “Nowe idzie? Czyli słów kilka tytułem wstępu” autorstwa redaktora zbioru, Michałowi Cetnarowskiemu, oraz umieszczona zamiast posłowia dyskusja między Maciejem Guzkiem, Rafałem Kosikiem i Łukaszem Orbitowskim. Wstęp pomógł mi w postawieniu sobie właściwych pytań, jeszcze przed rozpoczęciem lektury, dzięki czemu miałam już jako tako jasny obraz tego, na co będę chciała zwrócić uwagę. Trzej panowie wieńczący dzieło swoimi spostrzeżeniami na jego temat naprowadzili mnie natomiast na pewne wnioski, podsunęli całkiem sporo istotnych i ciekawych refleksji. Właściwie podczas czytania tego nietypowego posłowia naszła mnie przemożna ochota włączenia się do rozmowy. Kusiło mnie, by w pewnych kwestiach polemizować z dyskutującymi. Redaktorowi gratuluję pomysłu. Co może bowiem lepiej podsumować tego typu zbiór, jeśli nie spostrzeżenia czytelników? Tym bardziej trafne mogą się one okazać, jeśli wypowiadają się osoby kompetentne. Kto zaś najłatwiej zrozumie i najlepiej poradzi początkującym pisarzom, jeśli nie ich bardziej doświadczeni koledzy po fachu? Wszystko byłoby świetnie, gdyby panowie rozmawiali wyłącznie na temat antologii i jej twórców. Irytujące, ale to niezmiernie irytujące były ich nagminnie powtarzające się, przydługie wtrącenia dotyczące wyższości fantastyki nad głównym nurtem. Mam wrażenie, że nie tego miała dotyczyć ich rozmowa, a schodzenie na jakieś boczne tory, tylko po to, by się wywnętrzyć i uzewnętrznić swoją wrogość, obojętnie przeciw czemu skierowaną, nie ma dla mnie najmniejszego sensu. Niejednokrotnie miałam wrażenie, że tego typu komentarze rzucane były, ot, dla samej zasady. Ciężko było mi opanować wrażenie, że znajduję się na stadionie, gdzie kibice obrzucają obelgami drużynę przeciwników, za jedyny argument mając “bo tak trzeba”.
Treść nie byłaby jednak tym, czym jest, gdyby nie forma. Wypada więc wspomnieć też o okładce – moim zdaniem bardzo udanej. Prosta, sugestywnie symboliczna grafika na czarnym, standardowym tle, wydaje mi się rozwiązaniem najlepszym z możliwych. Idealnie współgra zarówno z treścią antologii, jak i z samym tytułem.
Dodatkowo warto zauważyć, że wydawca zadbał i tym razem o estetykę półek swoich czytelników. Charakterystyczny grzbiet i czcionka tytułu ładnie będzie się komponował obok innych pozycji Powergraphu.
Pozostaje mi teraz jedynie odpowiedzieć na zadane na wstępie pytanie. Czy Nowe rzeczywiście przyszło? Moim zdaniem – tak. Czy udało się uchwycić moment, w którym znajduje się właśnie współczesna, polska fantastyka? Owszem. Uważam, że plan redaktora się powiódł dzięki bogactwu form i treści zawartych w antologii, pojawiającej się miejscami, charakterystycznej dla obecnych lat problematyce oraz różnorodności zaprezentowanych pomysłów i stylów. Nowe przyszło i całkiem nieźle się zapowiada. Poziom poszczególnych składników bywa różny, całość jednak prezentuje się naprawdę zadowalająco.
Michałowi Cetnarowskiemu przyznać trzeba, że pomysł miał przedni. Realizacja natomiast zachęciła mnie na tyle, że jeśli kiedykolwiek, jak podobno zapowiadał Rafał Kosik, powstanie kolejne “Nowe…”, będące zapisem zupełnie innej, przyszłej chwili w historii polskiej fantastyki, sięgnę po nie z pewnością. Moja ciekawość tego, co będzie dalej, została skutecznie rozbudzona.
Jedno natomiast jest pewne – polska fantastyka rozwija się i dojrzewa z biegiem lat. Bądźmy więc optymistami i nie bójmy się Nowego, ale wyglądajmy go z nadzieję, że każde następne Nowe będzie coraz lepsze.
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękujemy wydawnictwu Powergraph.
tytuł: Nowe idzie
pod red. Michała Cetnarowskiego
wydawnictwo: Powergraph
miejsce wydania: Warszawa
data wydania: 2008
grafika i projekt okładki: Rafał Kosik