Wszystko, co ma swój początek, ma też swój koniec!
W styczniu 2017 roku miałem przyjemność zapoznać się z pierwszym tomem „Bram Światłości” Mai Lidii Kossakowskiej. Było to dla mnie spore przeżycie, gdyż po raz kolejny mogłem powrócić do świata, który pokochałem praktycznie od swojego pierwszego kontaktu z „Żarnami Niebios” i z przyjemnością wracałem do niego w „Siewcy Wiatru” i „Zbieraczu Burz”.
Co prawda nowa powieść dość mocno rozwinęła uniwersum, przez co pojawiły się w nim pewne elementy, które trochę odbiegały od moich wyobrażeń, to jednak w ostatecznym rozrachunku dałem się porwać fabule i z niecierpliwością wyczekiwałem kontynuacji. Ta nadeszła nieco ponad rok po premierze swojej poprzedniczki. Także w tym wypadku czułem satysfakcję, jednak zacząłem dostrzegać pewne skazy, które może i nie wpływały jakoś szczególnie negatywnie na przyjemność z lektury, jednak trochę wytrącały z rytmu. W chwili pisania tej recenzji jestem świeżo po lekturze tomu trzeciego i niestety muszę przyznać, że nie wszystko wyszło tak, jakbym tego chciał. Zacznijmy jednak od początku.
Akcja powieści rozpoczyna się w chwili, w której zakończył się tom drugi „Bram Światłości”. Królewska ekspedycja pod wodzą Seredy przemierza Sfery Poza Czasem w nadziei odnalezienia śladów Światłości. Drużyna jest jednak osłabiona. Brakuje Daimona Freya, który za sprawą przekrętu Matariśwana został od grupy oddzielony i uznany za zmarłego. Burzyciel Światów jednak nie umarł i wraz z Lucyferem stara się nadrobić straty i dogonić swoich towarzyszy. Tymczasem w Głębi coraz gorzej się dzieje. Nergal powoli zaciska swoje palce na Księciu Tajemnic i jest naprawdę bliski rozwikłania tajemnicy, która może pogrążyć nie tylko dom Lucyfera, ale i całe Królestwo. Czy ktokolwiek będzie w stanie stanąć mu na drodze i uratować Razjela przed zdemaskowaniem?
Przyznam, że w poprzednim tomie wątek śledztwa w Głębi nie do końca do mnie przemawiał. Teraz z kolei byłem bardzo mile zaskoczony. Pewne wydarzenia zaczęły się w końcu rozwijać, niektóre sprawy znalazły swój nieoczekiwany finał, a sama historia nabrała zdecydowanie większego rozpędu. Ciekawie śledziło się poczynania Księcia Tajemnic, który był naprawdę bliski wpakowania się w jeszcze większe tarapaty, a także śledczych Nergala, których praktyki, nawet jak na standardy piekła, wydawały się okrutne.
Kossakowska zręcznie poprowadziła ten wątek i nadała mu naprawdę dobry, nieco sensacyjny kierunek. Miejscami co prawda zdarzały się drobne potknięcia, ale całość naprawdę świetnie ze sobą współgrała. Niestety, gorzej wypada główna linia fabularna, czyli poszukiwanie Światłości. Przyznam, że pewne elementy historii dość mocno mnie zaskoczyły i bynajmniej nie było to zaskoczenie pozytywne. Swoje największe zarzuty mam wobec pewnego wątku, który pojawił się już w pierwszym tomie, a którego finał powinien znaleźć się najpóźniej pod koniec tomu drugiego. Mam na myśli historię Matariśwana, który – jak wiemy z poprzednich dwóch książek – robił naprawdę wiele, aby wyeliminować Daimona Freya. Prawie mu się to nawet udało, jednak los okazał się dla ofiary łaskawy.
Spodziewałem się, że ciąg wydarzeń w końcu doprowadzi do starcia tych dwóch postaci i wyeliminowania zdrajcy. Do spotkania, owszem, dochodzi, ale jego konsekwencje zdecydowanie odbiegają od tego, jak wyobrażałem sobie tę chwilę. Oczywiście może to być tylko moje odczucie, ale wydaje mi się, że wielu czytelników pomyśli tak samo. Wątkowi po prostu brak zdecydowanej pointy, a przez to, jak bardzo jest rozciągnięty, broniłby go tylko silny akcent na końcu. Tak jakby autorka prowadziła do czegoś, czego w końcu nie opisała.
Plusem z kolei jest bez wątpienia klimat, który wylewa się z kart powieści Kossakowskiej. Lektura ostatniego tomu w pewnym sensie bardzo przypominała mi mój pierwszy kontakt z „Siewcą Wiatru”. Choć wydźwięk historii jest zupełnie inny, to jednak czytanie sprawiało mi dokładnie taką samą radość i podobny dreszczyk emocji jak wtedy, gdy dopiero poznawałem anielski świat i dowiadywałem się o cieniu Stwórcy, czyli Antykreatorze.
Trochę tylko szkoda, że miejscami akcja biegła zdecydowanie za szybko. Dało się to odczuć zwłaszcza w ostatnich fragmentach historii, gdy już pewne sprawy się pozamykały, a niektóre zbliżały ku finałowi. Były momenty, gdy miałem wrażenie, że autorka chciała coś bardziej rozwinąć, ale terminy jej nie pozwoliły. Trochę szkoda, z drugiej jednak strony gdybym został postawiony w sytuacji kolejnego przesunięcia finału na jeszcze jeden tom, to mógłbym poczuć się bardziej rozczarowany.
Mieszane odczucia mam natomiast do finału poszukiwań Jasności. Spodziewałem się potężnej eksplozji, która sprawi, że opadnie mi szczęka, , a tymczasem dostałem coś, co bardziej przypominało wybuch głośnej petardy. Fajnie poprowadzoną historię i w sumie tyle. Nie uznam z tego powodu, że książka była słaba, bo to nieprawda, ale jednak czegoś innego oczekiwałem po wielkim finale. Czegoś zdecydowanie większego. Z drugiej strony pojawił się pewien dość ciekawy wątek, który być może w przyszłości Kossakowska rozwinie. Jaki? Tego musicie dowiedzieć się sami.
Niewątpliwym plusem ostatniego tomu „Bram Światłości” są z kolei nowe rejony Sfer Poza Czasem. O ile z początku zaprezentowany przez autorkę obraz nie do końca mi pasował, to jednak po tych trzech tomach mogę śmiało stwierdzić, że poszczególne krainy zostały ukazane naprawdę fantastycznie, a sam pomysł na ich układ i kolejność występowania był dobrze przemyślany i w pewnym momencie nawet rzucał nam pewne wskazówki, czego możemy oczekiwać dalej.
Czytelnicy znający twórczość Kossakowskiej dobrze wiedzą, że koty odgrywają w jej historiach naprawdę ważne role i jak doskonale wiemy, anielski cykl nie należy do wyjątków. Najważniejszym kocim przedstawicielem jest w tym wypadku z pewnością Nefer, który otrzymał od Asmodeusza zadanie, by pomagać przebranemu za Lucyfera Razjelowi. Trzeci tom dostarcza nam nowych informacji o widmokotku i jednocześnie prowadzi do pewnego wydarzenia, przez które – przyznam szczerze – oczy mi się zaszkliły. Pisarka z bardzo dużą dawką emocji przedstawiła nam jego historię, a także późniejszy los. Nie powiem, trafiło to do mnie naprawdę mocno, a słodkogorzkie zakończenie tylko dopełniło efektu.
Miałem zatem wielki problem z ocenieniem ostatniego tomu „Bram Światłości”. Na jednej szali wątek Jasności, który nie do końca spełnił moje oczekiwania, na drugiej natomiast pełna emocji wielowątkowa historia, która sprawia, że od książki trudno mi było się oderwać. Po głębszym zastanowieniu muszę przyznać, że pomimo pewnych niedoskonałości, zwieńczenie historii Daimona Freya i reszty anielsko-głębiańskiej ekipy wypadło całkiem dobrze i trochę żałuję, że to już koniec. No chyba, że…
Adam Gotan Kmieciak
Korekta: Anna Tess Gołębiowska
Za egzemplarz recenzencki dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów
Tytuł: Bramy Światłości
Autor: Lidia Kossakowska
Tom: 3
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 14 listopada 2018 r.
Liczba stron: 658
ISBN: 978-83-7964-383-7
Okładka: miękka