W świecie przedstawionym cyklu „Delirium” miłość jest postrzegana jako choroba – okrutna i bezwzględna. Aby zapobiec jej negatywnemu wpływowi, obywateli poddaje się specjalnemu zabiegowi, po którym zostają uznani za wyleczonych z delirium. Operację przeprowadza się u osiemnastolatków, a w niektórych przypadkach nawet u młodszych osób. Natomiast niewyleczonym kategorycznie nie wolno przebywać poza domem. Obowiązuje ich godzina policyjna – przyłapani na ulicy, trafiają prosto do więzienia zwanego Kryptą. Tam za nieposłuszeństwo są brutalnie karani. Oprócz policji ładu w mieście pilnują też porządkowi. Istnieje również ruch oporu, który we współpracy z tak zwanymi Sympatykami walczy z narzuconymi społeczeństwu regułami.
W takim świecie żyje Lena, którą poznajemy kilkadziesiąt dni przez zabiegiem zwanym remedium. Dziewczyna wręcz nie może się go doczekać, gdyż wie, jak szkodliwa bywa miłość. Jej matka była zarażona i kilkakrotne zabiegi nie wyleczyły jej z delirium. Załamana kobieta popełniła samobójstwo, a wówczas sześcioletnia Lena wraz z siostrą Rachel trafiły pod opiekę wujostwa. Od tamtej chwili jej życie płynęło utartym torem, aż do dnia, w którym poznała Aleksa. To przypadkowe spotkanie sprawiło, że zaczęła poważniej zastanawiać się nad remedium.
Lauren Oliver stworzyła świat zupełnie inny od tego, w którym żyjemy. Miłość uznano za chorobę, która podstępnie zabija w ludziach człowieczeństwo i tym samym doprowadza ich na skraj obłędu, a nawet do śmierci. Remedium, niszczące amor deliria nervosa (taką nazwę nosi podstępny wirus), niesie za sobą wysokie ryzyko, dlatego też należy przeprowadzić zabieg jak najwcześniej. Problem polega na tym, że dopiero po ukończeniu osiemnastego roku życia można przystąpić do procedury. To wszystko brzmi wręcz niepokojąco. Nie wyobrażam sobie życia bez otaczającej mnie miłości, którą mogę podarować również innym osobom. Bez niej świat byłby ponury, szary i pusty.
Trudno mi wypowiedzieć się o samej idei książki. Mamy oryginalny temat i wspaniale wykreowany świat, w którym rządzący trzymają obywateli żelazną ręką. Inwigilacja i terror są tu na porządku dziennym, prawie wszyscy się na nie godzą. W tym świecie nie wolno śmiać się, słuchać muzyki, śpiewać czy okazywać innym głębszych uczuć. To wszystko przypomina klasyczną dystopię, zwłaszcza system, który powoli prowadzi do wymarcia gatunku ludzkiego. Bo jak bez miłości może wzrosnąć populacja Ziemi? Owszem może, ale i tak zmierza to do powolnej destrukcji, na którą nie zgadza się ruch oporu. Jego członkowie woleliby umrzeć, niż dać sobie wstrzyknąć antidotum na miłość. Każdy z nich ma za sobą złe doświadczenia i dlatego walczą o lepszą przyszłość. Nie uważam ich jednak za zupełnie pozytywną grupę – podejmowane przez nich decyzje były niekiedy drastyczne i niosły za sobą surowe konsekwencje.
„Delirium” początkowo mnie zachwyciło – zaintrygowało podejściem do trudnego tematu miłości, zbudowało w mojej głowie straszne obrazy świata pozbawionego jakichkolwiek namiętności. Dlatego postanowiłam kontynuować swoją przygodę w tym uniwersum i od razu przeszłam do kolejnej części, jednak „Pandemonium” okazało się już mniej ciekawe. Autorka zastosowała zabieg rozdzielenia akcji na dwie rzeczywistości, które nazwała „Wtedy” i „Teraz”. Ta pierwsza ukazuje losy Leny od momentu przekroczenia granicy miasta i poszukiwania ruchu oporu. Natomiast „Teraz” przenosi nas do Nowego Jorku, gdzie bohaterka uczestniczy w zgromadzeniach AWD, organizacji nawołującej do jeszcze szybszego wykonywania zabiegów. Moim zdaniem „Wtedy” jest niepotrzebnym dodatkiem, bowiem nudzi i praktycznie nie wprowadza niczego, czego nie można było ująć w rzeczywistym czasie akcji. Natomiast w ostatnim tomie zatytułowanym „Requiem” następuje zderzenie świata Delirium i świata Pandemonium, świata Leny i świata Hany, o której wcześniej nie wspomniałam. Hana jest wyleczona i czeka ją uroczysta ceremonia – ślub z przyszłym burmistrzem. Wydaje się, że już szczęśliwsza być nie może, jednak za zamkniętymi drzwiami nie wszystko jest tak perfekcyjne, jak na pierwszy rzut oka. Zaś Lena mierzy się z własną przeszłością i musi stawić czoła Alexowi, który nie jest już tym samym chłopakiem, co wcześniej.
Magdalena Ella Haloway – tak właśnie brzmi pełne imię głównej bohaterki – to dosyć złożona postać. Na początku była raczej słodką, naiwną dziewczynką, ale późniejsze wydarzenia sprawiły, że przeistoczyła się w silną i niezłomną kobietę, gotową walczyć o prawa swoje i innych.. Z czasem nabrałam do niej dużo sympatii i nieustannie kibicowałam jej poczynaniom. Patrząc na wydarzenia oczami Leny, potrafiłam wczuć się w jej sytuację i wraz z nią przeżyć fantastyczną, aczkolwiek pod wieloma względami niebezpieczną przygodę. Pozostali bohaterowie książki także zostali świetnie nakreśleni. Nękana złymi snami Hana zaczyna rozmyślać o podjętych decyzjach i dawnej przyjaźni, co prowadzi do jej zupełnej przemiany. Toczy wewnętrzną walkę między głosem serca a głosem rozsądku. Alex nadal pozostaje dla mnie dość tajemniczą i skrytą osobą, nawet pomimo tego, że jest jednym z głównych bohaterów. Jego emocje i uczucia związane z Leną zostały doskonale ukazane, zwłaszcza w opowiadaniach, gdzie odkrywamy jego drugie oblicze: romantycznego mężczyzny, dla którego zawsze najważniejsza była ukochana. To tylko najważniejsze osoby, ale pisarka umiejętnie wykreowała tak postacie drugoplanowe, jak i głównych bohaterów.
Lauren Oliver potrafi wciągnąć czytelnika w swój świat i przez długi czas go z niego nie wypuszczać. Jej styl pisania jest zgrabny i naturalny, a do tego naprawdę piękny. Z samej trylogii mogłabym wypisać mnóstwo cytatów o charakterze złotych myśli. Niejednokrotnie podczas czytania zaciskała mi się gula w gardle czy zbierało mi się na płacz – manipulacja emocjami to coś, co autorka opanowała do perfekcji. Zapomniała niestety o ważnym elemencie, a mianowicie zaskoczeniu czytelnika. Niejednokrotnie mogłam przewidzieć, jak potoczy się akcja i to mnie do tego stopnia irytowało, że często miałam ochotę rzucić książką o ścianę. Jednak wytrwałam do samego końca, który również nie był zaskakujący, a wręcz ocierał się o znane już schematy.
Na końcu trylogii umieszczono interesujący dodatek. To krótkie opowiadania, pisane z perspektywy czterech osób – Hany, Raven, Annabel i Alexa. Poznajemy ich uczucia, dramaty, wspomnienia. To niewątpliwie budzi mnóstwo emocji. Według mnie te krótkie opowieści są dosyć ciekawe, ale nieszczególnie wciągające. Wyjaśniają kilka spraw, rzucają światło na niektóre wydarzenia, lecz przede wszystkim dowiadujemy się z nich, co tak naprawdę oznacza miłość dla każdego bohatera.
Kiedy wspominam „Delirium. Trylogię”, przychodzi mi na myśl jedno słowo: okrutna. Taka właśnie była cała książka. Do tego mogłabym jeszcze dodać: smutna, melancholijna, pełna żalu i przykrych wydarzeń. Niewiele w niej momentów radości, przeważała nieustanna walka o lepsze jutro, a przepełnione uczuciami fragmenty najgłębiej wbiły się w moją pamięć. Polecam tę trylogię tym, którzy nie są jeszcze znudzeni wizjami pisarzy o dystopijnym świecie. Pomimo tego, że ma sporo wad, jest warta poświęcenia jej czasu.
Agnieszka „Agido” Michalska
Korekta: Matylda Zatorska
wydawnictwu Otwartemu
Autor: Lauren Oliver
Tytuł: Delirium. Trylogia
Tytuł oryginalny: Delirium, Pandemonium, Requiem; Hana, Annabel, Raven, Alex
Tłumaczenia: Monika Bukowska
Wydawnictwo: Wydawnictwo Otwarte
Data wydania: 10 sierpnia 2015
Oprawa: twarda
Liczba stron: 800