Otóż to, dobrze przeczytaliście: aby mieć o czym pisać w drugim tomie, autorka postanowiła zamienić swoich bohaterów rolami. Feyra niespodziewanie (!) orientuje się, że w sumie aż tak bardzo nie kocha Tamlina, a on wcale nie jest dla niej taki dobry (jeśli jeszcze nie wydaje się wam to kuriozalne, to odświeżcie sobie gruchanie tych dwóch gołąbków w poprzednim tomie; przypomnijcie sobie, ile główna bohaterka poświęciła, aby znów połączyć się z ukochanym). Tymczasem Rhysander zostaje na siłę wybielony, a wszystkie jego postępki (znów zachęcam do konsultacji z pierwszym tomem) nagle znajdują usprawiedliwienie – krótko mówiąc, nie ma takiej zbrodni, której nie mógłby się dopuścić, bo przecież robi to w dobrej wierze.
Oczywiście dobrze napisane postaci nie powinny się kręcić jak kurek na wietrze. Dobrze napisane postaci mają swoją wewnętrzną logikę i przejawiają chociaż minimum spójności, nie przeskakują sobie od niechcenia między przeciwstawnymi biegunami. Jeśli czymś zaskakują czytelnika, to wciąż musi się to jakoś zgadzać z dotychczasowymi informacjami na ich temat.
Dodatkowo w Dworze mgieł i furii dochodzi do niemal idealnego odtworzenia sytuacji znanej z serii Szklany tron. Jeśli na chwilę postawimy znak równości między Celaeną a Feyrą, Chaolem a Tamlinem, Rowanem a Rhysandrem… okaże się, że autorka sprzedała czytelnikom jeszcze raz tę samą historię. Dwie postaci z przeciwstawnych obozów stopniowo przełamują wzajemną niechęć; zakochują się w sobie na zabój, na amen i do końca świata; potem on dopuszcza się czynu niewybaczalnego z punktu widzenia bohaterki; ona poznaje innego, potężnego i mrocznego mężczyznę na usługach potężnej królowej; nowy związek również zaczyna się etapem wzajemnej niechęci; on staje się jej nauczycielem, ona wyzwala go z poddaństwa; wreszcie okazuje się (wcześniej czy później), że są połączeni jedyną w swoim rodzaju, wyjątkową, nierozerwalną i co tam jeszcze chcecie więzią – i właściwie byli sobie przeznaczeni niemalże od urodzenia.
Tyle o bohaterach, chociaż mogłabym napisać jeszcze co nieco o egocentrycznych, wszechpotężnych głównych heroinach (niemniej zwracam szczyptę honoru: Celaena wciąż pod tym względem bije Feyrę na głowę) czy dodawaniu kolejnych elementów świata przedstawionego na chybcika, byle wtrącić postaci w kolejny nieprzewidywalny zwrot akcji. Albo o tym, że król Hybernii podejrzanie przypomina króla Adarlanu. Albo…
A jednak najbardziej odstręczający okazał się język powieści – o kiepskim warsztacie Maas wspominałam już niejednokrotnie i nie będę się nad nim teraz rozwodzić; do tego dochodzą nudne, redundantne dialogi. Niemniej Dwór mgieł i furii często jest zwyczajnie ordynarny, a wszystkie górnolotne i „poetyckie” sformułowania najwyraźniej autorkę zawodzą, kiedy przychodzi do opisywania więzi erotycznych między postaciami – wtedy pozostaje jej jedynie prostacka graficzność. Szokuje to tym bardziej, że przecież bohaterami powieści uczyniła istoty magiczne, o arystokratycznym pochodzeniu i – przynajmniej teoretycznie – zupełnie odmiennej logice czy obyczajach.
Nigdy nie zostałam fanką twórczości Sarah J. Maas (co zapewne w oczach niektórych dyskredytuje moją opinię), śledzę ją jednak od momentu wydania pierwszego tomu serii o Celaenie Sardothien. I powiem szczerze, kolejne książki podobają mi się coraz mniej. Te pierwsze, choć niezbyt mądre, przynajmniej wywoływały niekiedy uśmiech na mojej twarzy – i nieważne już, czy w miejscach przez autorkę zamierzonych, czy nie.
Anna „Kresyda” Jakubowska
korekta: Matylda Zatorska
wydawnictwu Uroboros
Tytuł: Dwór mgieł i furii
Tytuł oryginału: A Court of Mist and Fury
Autor: Sarah J. Maas
Wydawca: Uroboros
Tłumaczenie: Jakub Radzimiński
Projekt okładki: John Candell, Katie Everson
Ilustracja na okładce: Adrian Dadich, Mick Wiggins
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 2017
Liczba stron: 768
ISBN: 978-83-280-2175-4