Super bohaterów jest jak mrówków. Można w nich przebierać jak w supermarkecie: mamy mutanty, kosmitów, cyborgi, komandosów, ofiary eksperymentów, geniuszy, magików i cholera wie, co jeszcze. Niestety, nie każdy z nich ma charyzmę Wolverine’a, kręgosłup moralny Ghost Ridera czy aparycję Batmana, co kończy się powstaniem super-frajerów w rodzaju Supermana (ach, te rajtuzki!), Spidermana (ciociu, patrz jakie mam traumy!) czy wreszcie Iron Mana, do którego określenie „zakuty łeb” pasowało jak ulał. Czego więc można się było spodziewać po ekranizacji tego ostatniego? Chyba niewiele…
Tymczasem, co dziwne, twórcy wychodzą z próby jako zwycięzcy.
Przedstawiona historia opowiada o Tonym Starku, dla którego życie – niczym dla bohaterów „Sin City” – to głównie guny, girlsy i gorzała. I to dosłownie. Facet bowiem jest właścicielem największej korporacji produkującej broń konwencjonalną, który jest istnym psem na baby. Zresztą, jedyną, która nie daje się złapać na jego czarujący uśmiech, luzacki styl bycia i cięty dowcip jest jego sekretarka, która dba, by od czasu do czasu przypomniał sobie, co oznaczają słowa „praca”, „obowiązki” i „odpowiedzialność”. Z różnym skutkiem.
Sytuacja jednak zmienia się, gdy Stark zostaje ranny w ataku terrorystów na amerykański konwój w czasie pokazu nowego typu rakiet. Porwany, zostaje uwięziony i zmuszony do zbudowania broni w warunkach „piwnicznych”. Wtedy też wpada na iście szatański pomysł ucieczki…
Szczerze powiedziawszy, nie wiązałem z tym filmem zbytnich nadziei. Z jednej strony, Iron Man różnił się od innych herosów: nie był mutantem czy kosmitą, ale zwykłym człowiekiem, który super bohaterem staje się dzięki własnej pracy, geniuszowi, technologii i pieniądzom. Nie ma żadnych super mocy, a jego siła pochodzi z cybernetycznej zbroi. No i fortunę zbił na handlu bronią, od której umierały miliony. Z drugiej, mogło to wpłynąć negatywnie: skoro bohater jest opakowany w pancerz i jest chodząca armią, to wrzucamy masę wrogów, wybuchów, walk i strzelanin. Gdyby zaś jeszcze podlać to typowym, amerykańskim patosem (to dla Ameryki i naszych chłopców!), naiwnym idealizmem i moralną przemianą, zabarwioną górnolotnymi sloganami… tak, mogłaby wyjść z tego kicha.
Tym bardziej więc cieszę się, że twórcy obrali inną drogę. Owszem, patosu nie dało się uniknąć (choć momentami jest dość karykaturalny) a i sloganów kilka się znajdzie, podobnie jak walk, to jednak nie jest to kolejna „bohaterska” rozwałka. Zamiast na sekwencjach strzelanin, skupiono się tutaj na postaci Starka.
Na początku luzacki, typowy playboy, rozbijający się drogimi furami, zaliczający panienki jedna za drugą, niespecjalnie dbający o fakt, że projektowane przez niego bomby zabijają cywili, po porwaniu radykalnie się zmienia. Nadal co prawda jest dość luzacki, jednak coraz mocniej uzmysławia sobie, że broń, którą wymyślił, by ratować amerykańskich żołnierzy, równie dobrze służy do mordowania niewinnych.
Jednak to, co pokazano najlepiej, to proces „powstawania” Iron Mana (zgodnie ze sloganem reklamowym: „Bohaterowie się nie rodzą. Są tworzeni”). Możemy prześledzić całą drogę, jaką przeszedł Tony – od planu zbroi, poprzez poszczególne elementy, aż do testów systemów lotu czy broni. Mamy możliwość zobaczyć, jak zmienia się Stark, jakie jest jego nastawienie do swej pracy i jakim przemyślnym draniem w gruncie rzeczy jest. Po zalewnie „nawalanych” filmów o super bohaterach taka strategia jest wielce ciekawa.
Oczywiście – żeby nie było – jest także to, co w takich produkcjach musi być: romans (całkiem oczywisty, choć ładnie prowadzony), zdrada, przyjaźń i rozwałka (dość emocjonująca i efektowna, ale w granicach rozsądku). Finał może, co prawda nieco rozczarować, ale i tam pojawia się ten luzacki styl, jaki towarzyszył Starkowi przez cały film.
Słowem, film warto obejrzeć. Nie jest to może produkcja szczególnie ambitna, ale jak na kino rozrywkowe, jest ona wyjątkowo dobrze zrobiona, z dobrym aktorstwem (Robert Downey Jr. jako Stark jest genialny), świetnymi efektami specjalnymi i doskonałą muzyką. Zdecydowanie wybija się ponad inne tego typu produkcje. Polecam.
Piotr Vivaldi Sarota
Produkcja:
Reżyseria: Jon Favreau
Scenariusz: Hawk Ostby, Arthur Marcum, Matthew Hollaway, Mark Ferqus
Muzyka: Ramin Djawadi, John Debney
Zdjęcia: Matthew Libatique
Scenografia: Suzan Wexler, Lauri Gaffin, J. Michael Riva
Kostiumy: Rebecca Bentjen, Laura Jean Shannon
Montaż: Dan Lebental
Produkcja: Ari Arad, Avi Arad, Kevin Feige
Rok produkcji: 2008
Czas trwania: 130 minut
Obsada:
Robert Downey Jr. – Tony Stark/Iron Man
Gwyneth Paltrow – Virginia Potts
Terrence Howard – Jim Rhodes/War Machine
Jeff Bridges – Obadiah Stane/Iron Monger
Bill Smitrovich – Generał Gabriel
Samuel L. Jackson – Nick Fury
Faran Tahir – Raza