Od pierwszej zapowiedzi filmu poświęconego postaci Kapitan Marvel do ekranowego debiutu bohaterki minęło sporo czasu. Kevin Feige przyznał niedawno, że Carol Danvers miała się pierwotnie pojawić już w ostatniej scenie „Czasu Ultrona”, jednak zamysł ten porzucono, gdyż uznano, że byłoby to zmarnowanie jej potencjału. Po seansie poświęconej jej solowym przygodom produkcji mogę stwierdzić, że było to posunięcie jak najbardziej właściwe, gdyż nowa gwiazda Marvel Cinematic Universe po prostu musiała właśnie w ten sposób zacząć swoją przygodę. Nie jako część czegoś większego, tylko właśnie w filmie, poświęconym tylko jej, aby widz mógł ją odpowiednio poznać i zrozumieć, że zmaganie się z potężnymi przeciwnikami to nie tylko domena mężczyzn. Czy jednak produkcja ma szansę się przebić w zdominowanym przez męskich superbohaterów świecie?
Bohaterkę poznajemy w chwili, gdy aktywnie działa w szeregach kosmicznej grupy specjalnej Starforce. Nie wiemy jednak, jakim cudem tam trafiła ani też skąd ma swoje moce. Z resztą Vers – bo takiego imienia używa – też tego nie wie. Nie pamięta praktycznie niczego ze swojej przeszłości, jeśli nie liczyć niejasnych przebłysków, których nie potrafi poskładać w sensowną całość. Jest oddana służbie szlachetnej rasy Kree i pragnie raz na zawsze położyć kres terrorowi, jaki na wszechświat sprowadzają ich odwieczni wrogowie, Skrulle. Zbieg okoliczności sprawia jednak, że trafia na Ziemię, tam poznaje Nicka Fury’ego i od tego czasu wszystko zaczyna się zmieniać.
Oczywiście nie będę w tym miejscu wdawał się w szczegóły fabularne, jednak przyznam, że zaprezentowana na ekranie historia trzyma poziom. Ulokowanie jej w dotąd nieeksplorowanym fragmencie czasu, czyli latach dziewięćdziesiątych, pozwoliło nam nie tylko poznać nowe, do tej pory nieznane fakty związane z pewnymi pojawiającymi się później wydarzeniami, ale także wprowadzić sporo humoru sytuacyjnego, który uderzał zwłaszcza w sentymentalne struny starszych fanów. Jesteście ciekawi, jak „szybko” działały pierwsze komputery PC i jakim wyzwaniem było odnalezienie czegoś w rozwijającym się dopiero i dość często zrywającym połączenie Internecie? Odpowiedzi na te pytania z pewnością poznacie.
Oczywiście film to nie tylko humor. Przede wszystkim liczy się fabuła i w tym właśnie miejscu miałem największe obawy. Jak „Kapitan Marvel” wpasuje się do istniejącego już uniwersum? Odpowiedź na to pytanie jest prosta. Niemal idealnie.
Niemal, gdyż pojawiło się kilka drobiazgów, które nie do końca mi współgrały z tym, co widzieliśmy już w innych filmach. Przykładowo w jednej ze scen pojawia się pewien element, którego obecności z całą pewnością nie spodziewałem się akurat w tym miejscu. Musiałem się potem trochę nagłowić nad tym, jak właściwie tam trafił – i choć po dłuższym namyśle da się to uzasadnić, wolałbym dostać wskazówkę od twórców, że rzeczywiście tak było. Co prawda nie jest to coś, co jakoś szczególnie mocno zaburzałoby uniwersum, bo wyjaśnień takiego, a nie innego stanu rzeczy mogło być sporo, jednak właśnie tego mi zabrakło. Prostego stwierdzenia, że w efekcie takiego, a nie innego działania obiekt trafił w ręce tej i tej osoby…
Kilka słów wypadałoby poświęcić obsadzie. Bardzo dobrze wypadli zarówno nowi, jak i dobrze znani nam aktorzy. Brie Larson świetnie wczuła się w postać głównej bohaterki. Kapitan Marvel w jej wykonaniu jest naprawdę fenomenalna i wyraźnie prezentuje swoją siłę i niezależność. Samuel L. Jackson udowodnił, że pasuje do roli przyszłego dyrektora T.A.R.C.Z.Y., a Clark Gregg znakomicie odnalazł się w skórze młodego, dopiero rozpoczynającego swoją karierę agenta Coulsona. No i jest jeszcze w tym gronie jedna gwiazda. Kot Goose, który skradł serca całej zebranej na sali publiczności. Każde jego pojawienie się na ekranie wywoływało falę westchnień i okrzyków – naprawdę!
Na pochwałę zasługuje także Lashana Lynch, która wcieliła się w przyjaciółkę głównej bohaterki. Wyraźnie czuło się chemię pomiędzy tymi dwiema postaciami, a także emocje związane ze spotkaniem po dość długiej rozłące. Ich ekranowa znajomość wypadła bardzo naturalnie i jedynym duetem, który w moim odczuciu był w stanie je przyćmić był Fury i wspomniany wcześniej kot. Byli naprawdę kapitalni. A jeżeli po seansie uznacie, że ich relacje były przesadzone, to wierzcie mi, sam się podobnie zachowuję przy moich kotach.
Trochę zastrzeżeń miałem natomiast do postaci, którą wykreował Jude Law. W trakcie seansu miałem wrażenie, że nie do końca wie, jak zabrać się za swojego bohatera. W dodatku swoją grą bardzo szybko zdradził prawdziwe intencje postaci i tym samym wpasował się w taki typowy dla bajek Disneya schemat, w którym już po wyglądzie możemy odróżnić czarny charakter od postaci pozytywnej.
O pozostałych aktorach ciężko mi się wypowiadać, gdyż nie otrzymali zbyt wiele czasu na ekranie. Członkowie grupy Starforce stanowili raczej tło dla postaci granych przez Larson i Lawa, a pojawiający się w filmie Ronan (w tej roli Lee Pace) jedynie zaakcentował swoją obecność.
Wizualnie widowisko robiło naprawdę dobre wrażenie, choć nie da się ukryć, że w pewnym momencie miałem drobne zastrzeżenia do niektórych efektów specjalnych. Wydawało mi się, że kilka scen powinno przejść jeszcze dodatkowy lifting, ale nie odbijały się one na szczęście jakoś negatywnie na całości. Warstwa dźwiękowa także pozwalała wczuć się w odpowiedni klimat i z pewnością pasowała do tej, jaką znamy z innych widowisk Marvela. Seans utwierdził mnie także w przekonaniu, że wytwórnia po raz kolejny postanowiła zmontować trailery w taki sposób, by potem widzowie w kinie poczuli się zaskoczeni. Nie powiem jednak, bym się tego nie spodziewał.
Na koniec wspomnę jeszcze o jednym elemencie, który bardzo przypadł mi do gustu. „Kapitan Marvel” jest pierwszym filmem wchodzącym w skład MCU, który miał swoją premierę już po śmieci Stana Lee. Twórcy postanowili oddać mu hołd nie tylko umieszczając w produkcji tradycyjne cameo z jego udziałem, ale przygotowali także oryginalny opening poświęcony tej ważnej dla świata komiksów postaci. Efekt chyba nie tylko mi przypadł do gustu, gdyż po całej sali przetoczyły się głosy sugerujące, że taki sposób naprawdę trafił do publiczności.
Czy mogę zatem polecić „Kapitan Marvel” fanom poprzednich produkcji wchodzących w skład Marvel Cinematic Universe? Z całą pewnością tak! Ciekawie ukazana historia bohaterki, w połączeniu ze sprawnie poprowadzoną akcją, a także humorem sytuacyjnym sprawiła, że czas spędzony w kinie zaliczam do naprawdę udanych. Dodatkowy smaczek w postaci obecności bohaterów, których zdążyliśmy już poznać w chronologicznie późniejszych widowiskach tylko dodaje produkcji uroku, ale nie czarujmy się. Cały film i tak kradnie kot Goose. I jestem pewien, że Nick Fury by się ze mną zgodził.
Adam Gotan Kmieciak
Korekta: Anna Tess Gołębiowska
Tytuł: Kapitan Marvel
Tytuł oryginalny: Captain Marvel
Gatunek: sci-fi / kino superbohaterskie
Data premiery: 8 marca 2019 r.
Reżyseria: Anna Boden, Ryan Fleck
W głównych rolach wystąpili:
Brie Larson – Carol Daenvers / Kapitan Marvel
Jude Law – Yon Rogg
Samuel L. Jackson – Nick Fury
Ben Mendelsohn – Talos / Keller
Lashana Lynch – Maria Rambeau
Clark Gregg – agent Coulson