Bydgoskie wydawnictwo Genius Creations i jego świeżo powstały imprint Inanna znane są z tego, że w niepewnych dla rynku wydawniczego czasach zamiast wypuszczać masowo książki celebrytów albo skupować prawa do hitów z Zachodu, wolą inwestować w rodzimych debiutantów. Pośród nich znalazła się Maria Zdybska, młoda, obiecująca autorka zakochana w morzu i obcych kulturach. Niedawno ukazał się drugi tom jej planowanej trylogii fantasy pod tytułem „Krucze Serce”. To świetna okazja, by przypomnieć, od czego zaczął się ten cykl – i opowiedzieć o debiutanckiej powieści Zdybskiej, „Wyspie Mgieł”.
Zanim o treści, warto wspomnieć o oprawie graficznej i całej stronie wizualnej książki. Lubię wydania od Genius Creations, ponieważ mają format idealny do ręki (albo torebki kogoś, kto nie nosi na co dzień laptopów), gęsty druk, który nie sprawia wrażenia sztucznie napompowanej objętości, a także przyzwoity, kremowy papier. Dama i kruk na okładce „Wyspy Mgieł” sugerują tematykę utworu, ale bez przykrej łopatologii. Będzie dziewczyna, czarny ptak i trochę magii. Oraz, ma się rozumieć, mgła. Na wyspie. A skoro wyspa, to można się spodziewać także akwenu wokół niej. Czyli wiemy mniej więcej, czego spodziewać się po powieści Zdybskiej. A o czym faktycznie jest pierwsza część kruczej trylogii?
W prologu poznajemy początek historii dziwnego dziecka wyłowionego z morza przez piratów. Nie wiadomo, skąd wzięła się dziewczynka ani kim jest. Piraci przygarniają ją i wychowują, a potem, czego dowiadujemy się już z właściwej akcji utworu, oddają dorastającą dziewczynę na książęcy dwór, gdzie ma odebrać wychowanie godne młodej damy. To właśnie Lirr, główna bohaterka kruczej trylogii. We właściwej części powieści pojawia się już jako dojrzewająca panna, nienawidząca konwenansów i księżnej, za to zakochana w tejże synu, Caelu. Cael traktuje Lirr trochę jak kompankę zabaw, trochę jak młodszą siostrę, co dziewczynę i smuci, i irytuje. Wreszcie nadarza się jednak szansa, by Lirr mogła pokazać, że jest nie tylko smarkatą sierotą, ale kimś zdolnym do wielkich czynów. Ciężko chora księżna potrzebuje lekarstwa, a Cael nie wyobraża sobie, by mogła umrzeć. Lirr jest jedyną osobą, która może uratować księżną Maeve, toteż bez wielkiego wahania decyduje się pomóc znienawidzonej opiekunce. Podczas wyprawy po leczniczy napój spotyka wodnicę Mildę i poznaje jej smutną historię. Natyka się także na Raidena – aroganckiego, pewnego siebie maga, który wyraźnie skrywa jakąś tajemnicę. Co więcej, ta tajemnica wiąże się z krukiem, który od pewnego czasu prześladuje samą Lirr…
„Wyspa Mgieł” to powieść o pozornie prostej, liniowej fabule, w której ścieżka narracji zbacza z głównego wątku jedynie epizodycznie, by opowiedzieć historię któregoś z bohaterów pobocznych lub dodać kilka informacji w temacie przeszłości Lirr albo Raidena. Autorka nie przytłacza nas masą wiadomości o świecie przedstawionym, pozwala go odkrywać wraz z bohaterką w spokojnym, niespiesznym rytmie. Podoba mi się ta właśnie liniowość i powolny rytm narracji, który pozwala lepiej poznać świat i bohaterów, i nawiązać z nimi głębszą relację. W dobie epickiego fantasy opowieść o Lirr jest przyjemnie kameralna. Bohaterka nie ratuje na razie świata, tylko kogoś, kogo nawet nie lubi – ale komu nie życzy śmierci i komu chce pomóc w imię swojej miłości.
Otóż właśnie. Fabuła „Wyspy Mgieł” w dużej mierze toczy się wokół miłości, jaką Lirr darzy Caela. Konfrontacja jej wyobrażenia o chłopaku z jego faktyczną postacią to motyw napisany sprawnie. Zdybska nie ustrzegła się jednak błędów debiutantki i strukturze tej części opowieści trochę brakuje do perfekcji: bohaterowie za mało rozmawiają, a o uczuciu Lirr do Caela częściej się mówi niż je pokazuje w praktyce. W efekcie wygląda ono bardziej na niedojrzałą miłostkę niż wyrosłą z przyjaźni miłość. Tym prościej przewidywać, że w kolejnych tomach Lirr ostatecznie porzuci myśli o Caelu i zwiąże się z tym, w czyje objęcia pcha ją… czyżby imperatyw narracyjny? Mam nadzieję, że nie. Autorka postanowiła postawić przed swoją protagonistką postać charakterną i trudną do poprowadzenia – mrocznego, sarkastycznego mężczyznę obdarzonego dużą mocą. Kolejne tomy pokażą, czy okaże się to fajerwerkiem zdobiącym całą trylogię, czy niebezpieczną petardą albo, innymi słowy, czy Raidenowi uda się pozostać jednostką ponurą i władczą bez zamieniania się w psychopatycznego buca.
Językowo także nie jest perfekcyjnie, ale dobrze i solidnie. Zdybska pisze prosto, używając ozdobników tam, gdzie może sobie pozwolić na retardację akcji. Pięknie panuje nad słowem i wyważa dialogi z opisami. Czego zatem zabrakło? O dziwo, redaktorskiego oka. Dostrzegłam sporo źle zapisanych dialogów, całe morze powtórzeń (co przy tym prostym, acz lekko poetyzującym stylu ma prawo się autorowi zdarzyć – a rolą redaktora jest wyłapać, ile się da, tych niepotrzebnych spośród nich), nieco stylistycznych zgrzytów. Gdzieniegdzie literówkę. Szkoda tych technikaliów, ponieważ szkodą one płynnej lekturze i ujmują nieco uroku naprawdę dobremu stylowi Zdybskiej.
Co jednak najważniejsze: powieść wciąga. Ma pełnokrwistych bohaterów, zagadkę, autorkę, która nie wykłada od razu na stół wszystkich kart, a do tego zakończenie każące z niecierpliwością oczekiwać na kolejny tom. Na szczęście możecie po niego sięgnąć zaraz po lekturze „Wyspy Mgieł” – co swoją drogą bardzo polecam.
Joanna Krystyna Radosz
Korekta: Adam Gotan Kmieciak
Tytuł: Krucze Serce. Wyspa Mgieł
Autor: Maria Zdybska
Wydawnictwo: Genius Creations
ISBN: 9788379950928
Liczba stron: 480
Data premiery: 15 maja 2017 r.