Główna i zarazem tytułowa bohaterka, Lucy, zostaje zmuszona do przemycenia w swoim organizmie narkotyków. Pewne wydarzenia sprawiają, że paczka środków odurzających pęka i substancja przedostaje się do jej krwioobiegu. Wraz z upływem czasu mózg dziewczyny zaczyna pracować lepiej, szybciej i sprawniej – zamiast dziesięciu procent jego możliwości, Lucy wykorzystuje dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści, aż dochodzi do stu procent. Czy pojawią się konsekwencje takiego oszukania natury?
Historię o narkotyku stymulującym mózg tak bardzo, iż przyjmujący go staje się geniuszem, już znam z „Jestem bogiem” Neila Burgera, więc pomysł nie jest niczym oryginalnym i niepowtarzalnym. Widzę jednak pewną innowację ze względu na główną bohaterkę –studentkę w obcym kraju, która najzwyczajniej w świecie imprezuje i kuje do egzaminów. Film zaczyna się niewinnie, krótką rozprawką naukową o ewolucji mózgu, stanowiącą wprowadzenie, swoisty prolog do dalszych wydarzeń. Kiedy rozpoczyna się właściwa akcja, już od pierwszej sceny coś się dzieje – jest dynamizm, ale nie czuć przytłaczającego napięcia; jest swoboda, ale widać dokładnie przemyślany schemat. Zamiast długiego i zbędnego przedstawiania Lucy, zanim fabuła nabierze tempa, widz poznaje ją w akcji. Bieg wydarzeń na początku filmu przeplata się z zapoznawaniem dziewczyny. Dostrzega się jej cechy charakteru, delikatnie wgłębia się w temperament i ociera się także o życie prywatne. Poza zaoszczędzeniem kilkunastu minut widzowi siedzącemu w kinie, zabieg ten podkreśla kunszt Luca Bessona. Płynność, brak statyczności w zachowaniach bohaterów i ich zdecydowanie tylko zwiększyły mój apetyt na dalszą część.
Przedstawienie człowieka jako zwierzęcia, i to na dodatek wcale nie najinteligentniejszego na Ziemi, może się wydawać przytłaczające, a momentami, biorąc pod uwagę stosowne wstawki filmowe, nawet obrzydliwe. Wyciągnięcie na wierzch prawdy o ludzkich instynktach, zachowaniach oraz pragnieniach nadaje „Lucy” pewnego dramatyzmu. Bez tego owa produkcja stałaby się kolejnym, pełnym sensacji i efektów specjalnych hollywoodzkim „produkciakiem”, a dodając do niego seksowną i piękną dziewczynę, grającą pierwsze skrzypce, najprawdopodobniej nawet gniotem. Lucowi Bessonowi udało się nadać sens temu filmowi, dzięki czemu nie można „Lucy” nazwać wydmuszką, a wręcz widowiskiem. Wisienką na torcie jest oczywiście Scarlett.
„Lucy” zasługuje na pochwałę, gdyż w czasach, kiedy liczy się akcja i rozrywka, a im więcej ingerencji komputerowej w filmie, tym lepiej, ukazuje nie tylko talent grafików, lecz także, paradoksalnie, niebezpieczeństwo płynące z technologii. Nie mogę powiedzieć, iż jestem tym tytułem zachwycona tak jak „Leonem zawodowcem” albo nawet „Piątym elementem”. Jednakże oczarował mnie i chociaż nie wybija się na tle innych produkcji Bessona, wyraźnie wychodzi przed szereg filmów opartych głównie na efektach specjalnych.
Sylwia „PersilGold” Zazulak
Redakcja i korekta: Monika „Katriona” Doerre
uprzejmości Cinema City.
Oryginalny tytuł: Lucy
Gatunek: akcja, sci-fi
Długość: 90 minut
Język: angielski
Reżyseria: Luc Besson
Produkcja: Virginie Silla
Scenariusz: Luc Besson
Muzyka: Éric Serra
Zdjęcia: Thierry Arbogast
Montaż: Julien Rey
Scenografia: Hugues Tissandier
Produkcja / Rok: Francja, 2014
Data premiery: 14 sierpnia 2014 (Polska) 24 lipca 2014 (świat)
Obsada:
Scarlett Johansson – Lucy
James McAvoy – Charles Xavier
Morgan Freeman – Profesor Norman
Min-sik Choi – Pan Jang
Amr Waked – Pierre Del Rio