Salomea (ewentualne skojarzenia z matką Juliusza Słowackiego są jak najbardziej trafne) to niezbyt urodziwa, rudowłosa dwudziestopięciolatka. Zmęczona życiem u boku swojej specyficznej rodziny, postanawia wyprowadzić się do Wrocławia. Niestety, nie udaje jej się uciec przed bratem Niedasiem – ekscentrycznym studentem, fanem Warcrafta i jedzenia. A to dopiero początek. Dom, do którego dziewczyna ma się wprowadzić wygląda mniej więcej jak rezydencja rodziny Addamsów, a i z lokatorami nie jest lepiej. Jego mieszkanki to trzy osiemdziesięcioletnie siostry, skrywające mroczny sekret sięgający jeszcze czasów wojny. Jakie przygody czekają na Salomeę? Co wydarzyło się we Wrocławiu przed laty?
Opis, a zwłaszcza okładka „Nomen omen” jasno dawały mi do zrozumienia, że otrzymam lekką, przyjemną książkę młodzieżową. W rzeczywistości wyglądało to nieco inaczej. Powieść Marty Kisiel wcale nie jest tak błaha, jak przypuszczałam. Autorka świetnie połączyła codzienne sprawy bohaterów i, ich pełne humoru rozmowy z traumatycznymi doświadczeniami wojennymi sióstr Bolesnych – właścicielek przerażającego domu, w którym przyszło zamieszkać Salomei. Dzięki temu wszystkiemu „Nomen omen” znacznie zyskała w moich oczach. Okazała się książką zdecydowanie bardziej złożoną i dojrzałą niż początkowo sądziłam. Przypuszczałam, że pewnie zapomnę o niej po kilku dniach, a jest zupełnie inaczej. Nie tylko nadal jestem myślami z główną bohaterką i jej towarzyszami, ale i z niecierpliwością czekam na kolejne powieści tej młodej, obiecującej autorki.
Myślę, że „Nomen omen” to książka napisana pod licealistów. Nie chodzi tu tylko o miks czarnego humoru ze smutnymi wspomnieniami z okresu wojny, który chyba najlepiej dotrze właśnie do tej grupy wiekowej, ale i o odwołania do życia i twórczości… polskich romantyków! Tak, dokładnie tak. Marta Kisiel nie tylko cytuje naszych wieszczów, ale i nie raz przywołuje w swojej powieści smaczki właśnie takie, jak imię matki Słowackiego, które rozpoznają właśnie licealiści. Przyznam, że było to dla mnie bardzo miłe zaskoczenie i nie raz wywołało uśmiech na mojej twarzy.
Marta Kisiel posługuje się przystępnym językiem i oferuje swoim czytelnikom sporą dawkę humoru i to w pełni naturalnego, a nie w stylu: „o, to ten moment, w którym powinnam się zaśmiać”.Nie zapomina również o zachowaniu równowagi pomiędzy opisami a dialogami. Dzięki temu jej powieść czyta się bardzo szybko i bez żadnych problemów z wyobrażeniem sobie przedstawionych wydarzeń. Jak wspomniałam na początku, brat Salomei to fan gry Warcraft. Autorka nie poprzestała jedynie na tym suchym stwierdzeniu, zindywidualizowała język Niedasia-gracza i świetnie sobie z tym poradziła. Choć „Nomen omen” odłożyłam na półkę jakiś czas temu, nadal pamiętam słynne powiedzenia tej postaci, typu: „farmić honor pointy na battelgroundach”, „killować” i inne.
Jedyną wadą „Nomen omen”, jaką zauważyłam, jest okładka. Gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy, nawet mi się spodobała, lecz z czasem dostrzegałam na niej coraz więcej niepasujących do siebie elementów i ogólny chaos. Wydaje mi się, że osoba odpowiedzialna za projekt miała zbyt wiele pomysłów i nie mogąc się zdecydować, z którego z nich zrezygnować, postanowiła nie rezygnować z żadnego. Mamy tu dom, który przypomina czaszkę, rudowłosą główną bohaterkę, papugę, również występującą w powieści i wiele innych. A do tego wszystkiego przesadnie rzucająca się w oczy czcionka, którą napisany został tytuł, dziwna połyskująco-czerwona ramka otaczająca całość i kolejna ramka, a w niej imię i nazwisko autorki, napisane – a jakże by inaczej – znów innym rodzajem czcionki. To jeszcze nic! Najbardziej boli mnie to, że okładka książki, która porusza momentami naprawdę poważną tematykę, budzi raczej mało poważne skojarzenia. Myślę, że „Nomen omen” została mocno skrzywdzona tą okładką. Pozostałe kwestie dotyczące wydania wypadają na szczęście zdecydowanie lepiej. Rodzaj i rozmiar czcionki akurat w tym przypadku zostały wybrane idealnie. Na słowa pochwały zasługuje też kilka ilustracji pojawiających się w książce oraz – co mnie kompletnie zaskoczyło – mapa, a właściwie dwie mapy przedstawiające Wrocław współcześnie i podczas II wojny światowej.
„Nomen omen” przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Znalazłam w niej nie tylko ogrom elementów fantastycznych, ale i wątek kryminalny, a nawet miłosny, swoją drogą całkiem przyjemny i nienachalny, słowem – wszystko co lubię. Muszę przyznać, że wielkim wygranym tej powieści są dla mnie jednak odwołania do polskich romantyków, czyli coś absolutnie świeżego w literaturze młodzieżowej. Ponoć Marta Kisiel ma w planach napisanie książki „Mickiewicz: Pogromca upiorów”… zatem chyba zabiorę się za budowanie jakiegoś wehikułu czasu, by móc czym prędzej przeczytać tę intrygującą powieść, a wszystkich innych zapraszam do zapoznania się z twórczością tej niezwykłej autorki, bo naprawdę warto!
Patrycja „Ilussia” Ratajczak
Redakcja i korekta: Matylda Zatorska
Tytuł: Nomen omen
Autor: Marta Kisiel
Wydawca: Uroboros
Projekt okładki:Piotr Cieśliński, Dark Crayon
Data wydania: 05.02.2014
Liczba stron: 330