Na początku był chaos
W 2089 roku grupa archeologów odkrywa znaki, które mogą świadczyć o tym, że nasza planeta była niegdyś odwiedzana przez istoty z kosmosu. Jakby to nie wystarczyło, badacze szybko dochodzą do wniosku, że właśnie w tych wizytach należy upatrywać prawdziwego początku istnienia ludzkiej rasy na Ziemi. Wkrótce potem, na pokładzie supernowoczesnego statku Prometeusz, w głąb kosmosu wyrusza wyprawa naukowa, która ma zbadać nową teorię, a przy okazji doprowadzić do spotkania ze stwórcami. Zadanie przynosi jednak zaskakujące odkrycie, mogące doprowadzić do zagłady ludzkości.
Fabularnie nie mam się do czego przyczepić. Historia jest naprawdę ciekawa, potrafi wciągnąć i zaskoczyć. Podczas całego seansu z zapartym tchem wpatrywałem się w ekran i śledziłem poczynania załogi Prometeusza. Napięcie rosło z każdą chwilą i nie osłabło praktycznie do samego końca. Mógłbym więc stwierdzić, że film był naprawdę udany i spełnił moje oczekiwania. Mógłbym, ale niestety nie do końca się to udało. Owszem, nie mogę powiedzieć, że się zawiodłem, jednak gdy opuszczałem salę kinową miałem nieodparte wrażenie, że czegoś mi brakuje, coś się nie zgadza.
Ridley Scott podjął się niezwykle trudnego zadania. Zrealizowanie filmu, który musi pogodzić w sobie to, co już do tej pory zostało opowiedziane, z nowymi wątkami i szczegółami, muszącymi ze sobą współgrać jest niezwykle wymagające. Właśnie w tej kwestii pojawiły się u mnie wątpliwości co do tego, czy aby na pewno autor o to w pełni zadbał. Moją uwagę przykuła jedna ze scen, która ukazuje moment dobrze znany fanom Obcego. Z początku wszystko zdawało się idealnie pasować, póki nie nastąpił zwrot akcji. O jakiej scenie mówię? Nie zdradzę Wam tego, aby nie psuć radości z oglądania, niemniej spodziewam się, że sami zwrócicie na to uwagę. Co prawda, wybrnięcie z tego nie jest niemożliwe, druga część filmu może to naprostować, jednak efekt takich działań prawdopodobnie okaże się dość naciągany.
Wizualny kosmos
Od strony wizualnej film prezentuje się nie najgorzej. Z jednej strony widać wyraźnie, że twórcy na efektach specjalnych nie szczędzili, z drugiej natomiast można dostrzec zabiegi, które mają zbliżyć produkcję do tego, co mieliśmy okazję podziwiać w pierwszym Obcym. Sprawia to, że filmy, akurat w tym aspekcie, bardzo dobrze do siebie pasują. Wystarczy choćby spojrzeć na dekoracje, czy też poszczególne detale scenerii, aby mieć wrażenie, że już się w tym miejscu było, że to jedno i to samo uniwersum.
Wszystko to buduje wręcz niesamowity klimat, którego próżno szukać w innych filmach science fiction. Ten efekt jest potęgowany kwestiami, które rodzą się w naszych głowach. Produkcja bowiem momentami sprawia tak realistyczne wrażenie, że automatycznie zadajemy sobie pytanie, czy tak nie było naprawdę? Czy początków naszej cywilizacji naprawdę nie powinniśmy szukać w gwiazdach? Czy bogowie, którzy istnieją praktycznie w każdej kulturze na Ziemi, nie są stwórcami przybyłymi niegdyś z innego, bardziej rozwiniętego świata?
Na to pytanie, jak i na wiele innych, widz będzie musiał odpowiedzieć sobie sam, jednak nie da się ukryć, że Ridley Scott włożył naprawdę sporo pracy w to, aby efekt końcowy na długo zapadł nam w pamięci.
Werdykt
Prometeusz jest z pewnością filmem udanym, doskonałym wprowadzeniem do zupełnie nowej historii opowiedzianej w znanym nam już uniwersum. Zaskakujący, momentami dający do myślenia sprawia, że każdy fan science fiction poczuje się jak w domu. Zawiodą się jednak ci, którzy liczyli na spotkanie z sympatycznymi obcymi, zapamiętanymi z poprzednich filmów. Myślę jednak, że sama historia chociaż po części zrekompensuje ten mankament.
Adam Gotan Kmieciak
Redakcja i korekta: Thordis Ulvhjerte (Paulina Maria “Lorelay” Szymborska)
Tytuł oryginalny: Prometheus
Tytuł polski: Prometeusz Premiera: 20 lipca 2012 (Polska) 30 maja 2012 świat
Reżyseria: Ridley Scott
Scenariusz: Jon Spaihts, Damon Lindelof
Muzyka: Marc Streitenfeld
Zdjęcia: Dariusz Wolski
Czas trwania: 124 minuty