Owe „nietaniość” i „niepulpowość” biorą się stąd, że twórcy filmu nie wykorzystują wymienionych przeze mnie motywów po to, aby łatwo przypodobać się masowemu odbiorcy. Prowadzą grę tak z konwencją, jak i z widzem; świadomie budują pewne oczekiwania, lecz nie szukają łatwych, oczywistych rozwiązań. Jednak prawdziwy kunszt ujawnia się nie tyle w samej treści filmu, co w jego formie.
Zło we mnie buduje i podtrzymuje atmosferę w mistrzowski sposób. I znów – nikt nie ucieka się tu do prostych, tanich chwytów. Na próżno szukać w trwającym dziewięćdziesiąt trzy minuty materiale filmowym choćby jednego pospolitego jump scare’a czy bitów widowiskowej akcji. Sceny rozwijają się powoli; ujęcia zdają się klaustrofobiczne; kontrastowe oświetlenie pogłębia cienie; dialogi brzmią jakoś nienaturalnie – nie dlatego, że zostały źle napisane, lecz po to, aby podkreślić dziwną atmosferę. Wszystko to prowadzi do narastania uczucia freudowskiej niesamowitości – niepokoju wywoływanego zderzeniem obcości z czymś dobrze znanym.
I tak wśród iście lynchowskich ujęć rozwija się historia trzech bohaterek: Kat, Rose i Joan. Jak wspomniałam, pierwsze dwie to uczennice szkoły w Bramford. Co jednak łączy z nimi tę trzecią? Jest w końcu od nich wyraźnie starsza, właśnie wyszła (bądź uciekła) ze szpitala (niewykluczone, że psychiatrycznego) i dopiero wyrusza w stronę Bramford. Przez długi czas wydaje się, że film opowiada dwie równoległe, niepowiązane ze sobą historie. Do zazębienia dochodzi, owszem – ale jest to zazębienie fascynująco subtelnie stopniowane.
Obraz Perkinsa ma też swoje wady, choć raczej nieliczne i niepsujące odbioru całości. Największe niedociągnięcie – przynajmniej z mojej perspektywy – stanowi słabe umotywowanie działań jednej z bohaterek. Można sobie próbować coś na ten temat dopowiedzieć, jednak wydaje się, że niektóre rzeczy rozegrały się zbyt łatwo i szybko, aby uznać je za wiarygodne. Lecz może to tylko pokłosie faktu, że film pozostawia widzowi pewną swobodę interpretacyjną, czyli coś, co osobiście uwielbiam, o ile nie zaburza to wrażenia spójnej całości. Tak czy inaczej, Zło we mnie to przykład kina z ambicjami, gęstej, lecz niekrzykliwej grozy. Jeśli tak wygląda reżyserski debiut Oza Perkinsa, chętnie zapoznam się z jego kolejnymi produkcjami.
Anna „Kresyda” Jakubowska
korekta: Monika „Katriona” Doerre
Cinema City
Tytuł: Zło we mnie
Tytuł oryginału: February
Gatunek: Horror
Czas trwania: 93 minuty
Kraj produkcji: Stany Zjednoczone, Kanada
Premiera polska: 10 III 2017 r.
Obsada:
Joan: Emma Roberts
Rose: Lucy Boynton
Kat: Kiernan Shipka
Produkcja:
Reżyseria: Oz Perkins
Scenariusz: Oz Perkins