I na pierwszy rzut oka jest: świetna okładka autorstwa Paula Kidby’ego i bardzo estetyczne wydanie, niemal identyczne jak w przypadku książek Pratchetta (ciekawe, ile osób dało się nabrać?), robią dobre wrażenie. Podobnie zresztą jak czcionka – tekst jest dosłownie nadziubdziany i wątpię, czy dałoby się tam wcisnąć choćby wers więcej. Nie jest to jednak wada – wręcz przeciwnie: po dłuższym obcowaniu z nadmuchanymi wydaniami, gdzie czcionka była niewiele mniejsza niż w elementarzu, wreszcie mam wrażenie, że trzymam porządne tomiszcze wypełnione powieścią po same brzegi.
Drugi rzut oka przynosi pierwszy mały problem: Śniło ci się jest kontynuacją przygód Paula Carpentera, z którym po raz pierwszy czytelnicy mieli okazję zapoznać się w książce Przenośne drzwi. Na szczęście moje wątpliwości szybko zostały rozwiane: siadając do lektury sądziłem, że bez znajomości poprzedniej części zrozumienie historii będzie niemożliwe, lub przynajmniej mocno utrudnione. Tymczasem powieść skonstruowana jest tak, że brak lektury Przenośnych drzwi nie przeszkadza w komfortowym zapoznawaniu się z perypetiami Paula. Owszem, pewne wątki pozostaną zagadką, ale postacie na tyle często wspominają wydarzenia z poprzedniego tomu, że łatwo można sobie zrekonstruować choćby zarys przeszłości.
Zresztą, co tam przeszłość! Najważniejsze jest to, co przed nami, choć przyznać trzeba, że przyszłość nie rysuje się zachęcająco. Owszem, Paul zadomowił się w firmie JWW, zdobył miłość i w miarę stabilną pozycję, jak się jednak szybko okazuje, na spokój ducha Carpenter liczyć nie może. Hasające gobliny, wiwerny w bankomacie czy gadający służbowy samochód można jeszcze znieść, podobnie jak tony papierkowej roboty czekającej w pracy, ale gdy ktoś zaczyna robić z ciebie bohatera, naprawdę można stracić cierpliwość. Tym bardziej, że Paul musi zostać bohaterem przez wielkie B, wraz ze wszystkimi z tym związanymi tradycyjnymi rozrywkami herosów, w rodzaju walki z potworami, gniciem w lochach, ratowaniem białogłowy i odwiedzeniem krainy umarłych. I wszystko byłoby dobrze, gdyby tylko Paul nie był ostatnim człowiekiem na Ziemi, który by się do tej roboty nadawał. Przy nim Bilbo Baggins ma temperament i posturę nieustraszonego Conana, a Geralt zachowuje się jak pomylony idealista z przemożną chęcią ratowania świata.
Ta wymoczkowatość i ogólny brak pomyślunku był czynnikiem, który mocno mi doskwierał w lekturze. Nie chodzi nawet o to, że Carpenter jest postacią antypatyczną: jest po prostu pozbawiony jakiejkolwiek wewnętrznej siły, ma dziurawą pamięć, cechuje go brak rozsądku i skłonność do pakowania się w kłopoty. Słowem: całkowita ofiara losu. Nie miałby szans nawet zostać giermkiem, bo gdyby dać mu do noszenia miecz, na pierwszym zakręcie uciąłby sobie nim łeb. Trudno się utożsamić z tego typu „herosem” (no, chyba że ktoś ma zapędy by stać się siostrą miłosierdzia). Całe szczęście w pewnym momencie konstrukcja bohatera zmienia się na lepsze: Paul przestaje być marionetką, a zaczyna zachowywać się jak prawdziwy gieroj – czyli lekkomyślnie i bez opamiętania, tyle że przynajmniej jego działania są jakoś ukierunkowane i nie jest zwykłym popychadłem.
Zresztą, po takich rewelacjach, jakie Carpenter miał okazję usłyszeć, wyjścia były tylko dwa: palnąć sobie w łeb albo zmężnieć i skopać złu tyłek. Akcja, z początku płynąca dość leniwie, w pewnym momencie zaczyna mocno przyspieszać i przybierać obrót zgoła nieprzewidziany. Twist goni twist, rewelacje sypią się jak z rękawa, tajemnice zostają odsłonięte jedna za drugą, a czytelnik ma wrażenie, że buja się na karuzeli, w której ktoś załączył opcję turbo. Trzeba nieco wysiłku, aby to wszystko ogarnąć, ale jest to do zrobienia. W każdym razie wniosek płynący z fabuły jest prosty: Paul ma wyjątkowego pecha i jeśli chodzi o kwestię relacji rodzinnych, czy w ogóle międzyludzkich, gorzej już chyba trafić nie mógł.
Oczywiście nie samym głównym bohaterem żyje czytelnik: Holtowi udało się zapełnić karty powieści paradą niezgorszych szaleńców i dziwaków: kasjer-krasnolud, który przy okazji dorabia sobie jako tępiciel szkodników, zawodowy bohater i łowca smoków, zimna jak kamień i zdeterminowana jak lawina królowa elfów, zdezelowany rower rzucający groźbami karalnymi, gadający po niemiecku samochód, nie-do-końca-umarły wujek bohatera… menażeria, której nie powstydziłby się żaden cyrk. A wszyscy oni, w mniejszym lub większym stopniu, uparli się, aby utrudnić Carpenterowi życie. Trudno być pracownikiem niższego szczebla w magicznym biznesie…
Zwłaszcza, gdy niemal na każdym kroku słyszy się przytyki a propos własnych możliwości intelektualnych. To jest kolejna rzecz, która dla mnie zgrzyta: spora część karkołomnych porównań i dziwacznych konstrukcji ma za zadanie jedynie pokazać całkowitą bezmyślność Paula i jego ciamajdowatość. Jest to dla mnie w pewien sposób rozczarowujące, biorąc pod uwagę, że niektóre żarty i gagi są naprawdę przednie i wywołują szeroki uśmiech na twarzy. Nawet komentarze postaci, podrzucane w nawiasach, które zazwyczaj budzą u mnie irytację i chęć grzmotnięcia autora książką w łeb, tutaj sprawują się całkiem nieźle i nie spowalniają w żaden sposób akcji. Czasem jednak, mam wrażenie, nagromadzenie humorystycznych elementów i sytuacji jest zbyt duże: tekst wtedy rośnie jak na drożdżach i wylewa się ze swojej foremki, zaś sens gubi się gdzieś w tej barokowości językowych rodzynek i orzechów. Nie ma takich momentów wiele, ale widać to wyraźnie w momencie, gdy skontrastuje się je z bardzo dobrymi dialogami. Holt radzi sobie z nimi naprawdę sprawnie: są żywe, pełne zaskakujących ripost i ciekawych porównań. Mam nawet wrażenie, że zdecydowanie lepiej wychodzą one autorowi niż budowanie opisów, które nie są złe, ale czegoś mi w nich brakowało. Może jakiejś większej swobody, może ciekawszych pomysłów? Trudno powiedzieć.
Mam pewien problem z oceną Śniło ci się. Z jednej strony czytało mi się tę powieść całkiem dobrze, nawet mimo faktu, że początkowo bohater jest ultymatywnym fajtłapą, a intryga, w jaką wpadł, przypomina labirynt Minotaura. Ciekawe postacie, niezły humor, parę zaskakujących pomysłów – to może się podobać. Z drugiej jednak, ciągle czułem pewien niedosyt, zarówno płynący z poszczególnych rozwiązań fabularnych (zwłaszcza finału – wydał mi się mało „soczysty”), jak i stylistycznych. Być może to kwestia moich wygórowanych oczekiwań, ale jednak książka Holta okazała się dla mnie w pewien sposób mało satysfakcjonująca. Co nie zmienia faktu, że Śniło ci się jest poprawną, zabawną powieścią, która z pewnością znajdzie swoich orędowników. W gruncie rzeczy warto.
Piotr “Vivaldi” Sarota
dziękujemy wydawnictwu Prószyński i S-ka.
Tytuł: Śniło ci się
Tytuł oryginalny: In Your Dreams
Autor: Tom Holt
Tłumaczenie: Tomasz Wilusz
Wydawca: Prószyński i S-ka
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: Październik 2010
Liczba stron: 392
ISBN-13: 978-83-7648-479-2
Oprawa: miękka