Były agent CIA Jim Heron, po doświadczeniu śmierci klinicznej, zostaje zrekrutowany do anielskiej drużyny. Od jego sukcesu zależy czy Ziemia stanie się rajem, czy też na zawsze pogrąży się w ciemnościach i cierpieniu. Pierwszym przypadkiem, jakim ma się zająć, jest biznesmen bez skrupułów, który nie tylko zaprzedał swoją duszę diabłu, ale również uwikłał się w burzliwy romans z kobietą mogącą zmienić jego przeznaczenie.
„Upadłe Anioły: Misja” to pierwszy tom nowego cyklu powieściowego amerykańskiej pisarki J.R. Ward, znanej z bestsellerowego „Bractwa Czarnego Sztyletu”. Już od prologu książka zwróciła moją uwagę. Przedstawienie odwiecznej walki aniołów z demonami, jako jednego wielkiego meczu piłkarskiego z wciąż zmieniającymi się graczami było na tyle nowatorskie, że nie mogłam pozycji odstawić.
Niestety, dobry początek nie trwał długo. Fabuła jest dość dobrze dopracowana, wydarzenia płynnie łączą się ze sobą, zaś cała historia ma duży potencjał (który niewątpliwie zostanie rozwinięty w kolejnych tomach), jednak całość traci na wykonaniu, kiedy przychodzi czas na komunikację. Nie wiem czy jest to kwestia kiepskiego tłumaczenia, czy też oryginał był w ten sposób napisany, ale interakcje wydają się wymuszone, zaś dialogi (zwłaszcza na początku, kiedy postacie nie znają się jeszcze zbyt dobrze) są wyjątkowo niezręczne, wręcz nienaturalne. Dodatkowo autorka rzuca slangiem na prawo i lewo, być może żeby wszystko wydawało się bardziej wiarygodne. Niestety efekt jest zupełnie odwrotny.
Kiedy czyta się książki z wątkami ponadnaturalnymi, człowiek musi w pewnych przypadkach zawiesić logikę i przyjąć do wiadomości, że anioły i demony istnieją, tak samo jak rytuały magiczne i zaklęcia miłosne. Jednak wszystko inne powinno być na tyle realistyczne, żeby nie wybijać czytelnika z rytmu czytania i ze świata przedstawionego. W tym wypadku dużym problemem okazuje się płynne przejście pomiędzy pierwszym aktem (w którym autorka wprowadza istotnych „graczy” i puszcza wszystko w ruch) a drugim (gdzie akcja nabiera prędkości i rośnie napięcie). Jak już wspominałam, fabuła sama w sobie jest dosyć dobra. Indywidualne postacie są rozbudowane. Niestety sposób, w jaki J.R. Ward łączy wszystko w całość pozostawia wiele do życzenia. Czytając opis sceny, gdzie Jim Heron po raz pierwszy spotyka biznesmena, którego ma ocalić, nie mogłam uwierzyć w to, co się działo. Odniosłam wrażenie, że zamiast pozwolić fabule rozwinąć się naturalnie, pisarka wepchnęła potrzebne jej postacie we wcześniej zaplanowaną sytuację. Efekt był niesamowicie wymuszony.
Gwoździem do trumny okazała się okładka, wyglądająca jak kiepskiej jakości obrazek zmanipulowany przez amatora Photoshop’a (co nie wydaje się dalekie od prawdy, jeśli wierzyć notce redakcyjnej informującej, że ilustracja pochodzi z serwisu istock.com). Rozczarowanie jest tym większe, biorąc pod uwagę oryginalną, o niebo bardziej profesjonalną grafikę z wydania amerykańskiego, o nieporównywalnej jakości, doskonale wpasowującą się w konwencję gatunku.
Jako pierwsza część serii, „Misja” to dość dobre wprowadzenie, choć trzeba przyznać, że czytałam lepsze. Sam pomysł ostatecznego starcia pomiędzy niebem a piekłem, gdzie zwycięzca bierze wszystko, ma duży potencjał, zaś postacie są wystarczająco interesujące. Niestety słabe wykonanie i sztuczny początek nie sprawiły, że czekam na kolejną część z zapartym tchem, a przecież o to chodzi w pierwszych tomach.
Agnieszka „Cala” Siemieńska
Korekta: Marta „Prokris” Sobiecka
Autor: J.R. Ward
Tytuł oryginału: Covet
Tłumaczenie: Zuzanna Załęska
Format: 135×210
Liczba stron: 456
ISBN: 978-83-7835-022-4