Diana Cereniewicz: Nie jest Pani osobą, która często udziela wywiadów, informacji w Internecie jest garstka. Dziękujemy więc za możliwość rozmowy. Niewiele o Pani, jako pisarce, wiadomo, zacznijmy więc od Pani. Jak zaczęła się Pani przygoda z pisaniem?
Katarzyna Szelenbaum: Chyba od litery „o”, bo pierwszym słowem z elementarza była „osa”. Kiedy spytano mnie w dzieciństwie, kim chcę zostać, bez zastanowienia odpowiedziałam: „Pisarką”.
Jaka była droga od pomysłu do drukarni?
Śmiesznie byłoby na to odpowiedzieć komiksem. Pierwszy panel – pomysł (żarówka nad głową autora), drugi – realizacja (maksymalnie zgarbiony autor namiętnie stuka w klawisze aż idą iskry), trzeci – czekanie na odpowiedź wydawcy (ciągle zgarbiony autor śpi i chrapie), czwarty – zgoda (wydawca pokazuje uniesiony kciuk, autor – już wyprostowany – ma łezkę szczęścia w oku).
Ha, ha… W dużym skrócie, ale tak to było.
„Wielki Północny Ocean” to ogromne przedsięwzięcie, pięć dosyć pokaźnych tomów (jak mniemam, widziałam te trzy wydane). Skąd pomysł na ten cykl i dlaczego zdecydowała się Pani podzielić to w taki sposób?
Jeśli idzie o pomysł, to trzeba by się cofnąć do czasów pisania powieści o pewnym eskaflońskim nędzarzu. Mówiono mi, że dwie postacie drugoplanowe z początkowych rozdziałów – straszny porucznik i jego pozbawiony emocji uczeń – zapadają w pamięć. Powiedziałam: „Panowie, mam dla was propozycję nie do odrzucenia”. Co prawda porucznik zaczął marudzić, że on się całkiem dobrze czuje w roli koszmaru sennego, który od czasu do czasu gnębi głównego bohatera, a Rin przebąkiwał, że nie lubi ludzi, więc oni też go nie polubią, ale wyjaśniłam im, że wybrańcy i wymyślone postaci wyboru nie mają.
Zanim jeszcze zaczęłam pisać, postanowiłam podzielić całość na części zainspirowana piosenką „Shimauta” zespołu The Boom – to jej zawdzięczam nazwy czterech pierwszych ksiąg. Moim pragnieniem było wydać powieść w dwóch tomach – księgi 1-3 w pierwszym, dwie pozostałe w drugim. Wydawca miał jednak dobre argumenty: ciężko przekonać ludzi do debiutantów (i to z grubymi książkami!), a cena jednego tomu byłaby zbyt duża.
Czytałam na jednym z forów, że nie klasyfikuje Pani „Oceanu” jako fantastyki per se. Jak określiłaby Pani ten cykl? Jak chciałaby Pani, żeby czytelnicy go odbierali?
Przyparta do muru niechętnie mamrotałam, że to chyba dramat psychologiczny. (Odpowiedź pewnego wydawcy – „Nie, nie! Miecze, konie, królestwo – to fantastyka!” przytaczam często jako anegdotkę opowiadaną z przymrużeniem oka). Nie jest to najszczęśliwsze określenie, ale to, o co mi chodziło w tej opowieści – o świat zanurzony we mgle i w mroku, chaotyczny, zapętlony w sobie (jak nawracające myśli zmęczonego umysłu bohatera), pogubiony, pełen sprzeczności i niedomówień, sprawia, że surowe etykietki na nic się nie zdadzą. Wdaliśmy się nawet z jednym wydawcą w dyskusję czy „Proces” Kafki to fantastyka. Jaki gatunek właściwie reprezentuje „Mistrz i Małgorzata”? Nie porównuję w żadnym razie mojej powieści do dzieła Bułhakowa, ale chodzi mi o to samo, co jemu – chcę, żeby czytelnik zadawał sobie pytania. Jeśli człowiek tylko biernie chłonie tekst, to rzeczywiście jest w stanie połknąć wszystkie manipulacje, przed którymi Bułhakow przestrzega, i uznać Wolanda za postać pozytywną, a Małgorzatę za muzę Mistrza (jak to możliwe, skoro nie potrafi natchnąć go do niczego nowego, a on sam staje się przy niej jeszcze bardziej jałowy i wypalony?), zaś finał odebrać jako szczęśliwe zakończenie (chociaż wyraźnie jest powiedziane, że dany będzie pokój, nie światło – a zatem pokój w ciemnościach… Jak piwnica jako wizja piekła u Dostojewskiego).
Nie lubię Picassa, ale podobała mi się jedna uwaga, jaką poczynił – człowiek jaskiniowy nie malował wielkiego bawoła z przedziwnie małą główką dlatego, że inaczej nie potrafił, ale dlatego, że chciał coś pokazać. Tego chcę – stawiania sobie samemu pytań. Zdumiewa Cię niemal całkowita nieobecność postaci żeńskich, drogi Czytelniku? Cudownie – miałeś to zauważyć! Zamiast przypisywać autorce wadę wzroku, przez którą odmalowała bawoła z małą główką, zastanów się, czy to przypadkiem nie jest celowe działanie, czy mała główka nie jest konkretnym i świadomym wyborem artysty. Nie patrz jedynie na powierzchnię rzeczy, bo może zdarzy się, że zobaczysz jedynie swe blade odbicie na tafli wody, a nie świat ukryty w głębinach. Powtarzanie, że mężczyźni nie płaczą, to powielanie stereotypów? Przedstawianie silniejszych bijących słabszych to propagowanie przemocy? Przecież stosując podobną logikę, należałoby dojść do wniosku, że Sienkiewicz w „Janku Muzykancie” promował okrutne bicie dzieci, albo że Stephen King istotnie jest rasistą (o co oskarżył go pewien czytelnik), bo jego bohater nazwał kogoś „czarnuchem”. W rzeczywistości często samo przedstawianie jakiegoś zjawiska już jest jego krytyką i głosem sprzeciwu.
Eskaflon jest niesamowicie ponurym miejscem. Co skłoniło Panią do stworzenia tak mrocznego świata? Czy czymś się Pani inspirowała?
Męczyła mnie myśl – dlaczego choć „Boska komedia” prowadzi do Paradiso, to i tak ludzie widzą, przeżywają, pamiętają i kojarzą jedynie Inferno? Jak sprowokować człowieka, żeby pytał o światło? Pomysł był prosty – zgasić światło.
Rin to dosyć pasywna postać, jak na protagonistę. Dlaczego akurat taka postać? Co chciała Pani pokazać poprzez niego?
Historia Rina jeszcze się nie skończyła, więc odpowiem połowicznie. Widziałam reportaże o dorosłych ludziach, którzy – z pozoru normalni – wyniszczali swój organizm złym, monotonnym i bardzo niezróżnicowanym odżywianiem. Nie byli m.in. w stanie fizycznie wziąć do ust marchewki czy jabłka, a próba zjedzenia czegokolwiek nowego poza tym, co dobrze znali, budziła opór całego ciała (łącznie z silnym odruchem wymiotnym). Dlaczego tak się działo? Ponieważ rodzice nie przekazali im chęci próbowania nowych rzeczy, nie zaznajomili ich z warzywami, nie dali odwagi do próbowania czegoś, co ma inną konsystencję niż to, co najczęściej jedli. Dzieci wychowane przez zwierzęta mogły nauczyć się chodzić prosto, ale nigdy nie przyjmowały tej postawy jako naturalnej – zawsze instynktownie wracały do biegania „na czterech łapach”, gdy potrzebna była szybkość. Ja sama spotykałam dorosłych ludzi, którym nie przychodziło do głowy na przykład to, że trzeba ściszyć głos w pewnych miejscach. I widać po nich było, że nie są niegrzeczni ani nie chcą takimi być. Ich po prostu nikt nie nauczył pewnych zachowań, do stopnia, w którym nawet nie zauważają, że coś jest nie tak (przez co zwrócenie uwagi mogą odebrać jako bezpodstawny atak). To jest prosty fakt – nie wyciągniesz z dziecka czegoś, czego uprzednio tam nie włożysz.
Cieszy mnie, że Rin jest ciepło przyjmowany przez czytelników. Ze dwa czy trzy razy spotkałam się jednak z dziwnymi uwagami – dlaczego Rin nie biegnie wesoło do domu uciech, żeby się wyszaleć i ogólnie dlaczego nie bierze odważnie losu w swoje ręce i nie podejmuje decyzji jak dorosły mężczyzna? Przyznam, że jestem oszołomiona podobnymi pomysłami. Rin to samotny chłopiec – potrzebował matki, a kazano mu spółkować z kobietą. Nie miał wzorca, nie wdrażał się naturalnie w interakcje społeczne, nie nauczono go poznawania rzeczy nowych i oswajania ich, nie miał skąd czerpać odwagi i siły. Bycie wśród ludzi nie jest dla niego odczuwalne jako naturalne, tak jak dla „wilczych dzieci” – choć mogą się bardzo starać – chodzenie prosto zawsze będzie czymś wyuczonym, wtórnym, czymś do czego trzeba się w pewnej mierze zmuszać. Pytanie – „dlaczego Rin nie zachowuje się jak dorosły, śmiało decydujący o sobie człowiek?” jest w rzeczywistości żądaniem, by bohater mówił płynnie w ludzkim języku bez uprzedniego uczenia się słów i gramatyki. Przykro mi, ale aż takiej fantastyki to ja nie piszę.
Tak troszkę z innej beczki. Jakie są Pani inspiracje literackie i nie tylko? Co Pani czyta w wolnym czasie?
Najbardziej inspirujące są te historie, które nie są do spisywania tylko przeżywania – wszystkie opowieści, które tworzę dla siebie, które żyją we mnie, którymi się bawię, które rozwijam, ale które nie zaistnieją na piśmie.
Wychodzę z założenia, że słucha się raczej konkretnych utworów, a nie gatunków muzycznych. Podobnie rzecz się ma z literaturą. Trudno więc, odpowiadając na pytanie, co się lubi, nie tylko wskazać określone gatunki, ale i samych autorów, ponieważ autorzy nie tylko piszą rzeczy rozmaite, ale bywa i tak, że docenia się jakiś utwór, ale jednocześnie niezbyt lubi się autora (pomysł całkowitego odrywania osoby twórcy od jego dzieł niezmiennie mnie zadziwia – „No tak, on bije żonę i się łajdaczy, ale za to jak pięknie pisze o miłości!”). Dla przykładu – uwielbiam prozę Czechowa, ale niespecjalnie poruszają mnie jego sztuki; niezmiennie zachwycam się esejami Chestertona, ale ciężko mi się czyta jego powieści.
Co dalej? „Ocean” jest już na ostatniej prostej. Czy ma Pani w głowie zalążek czegoś nowego?
Na razie chciałabym móc skończyć zbiór opowiadań o tytule „Astronauci i Jednorożce”.
Dziękuję bardzo.
Dziękuję i pozdrawiam.
Rozmawiała: Diana „Mongfind” Cereniewicz
Korekta: Monika „Katriona” Doerre
A tu grafika przedstwiająca głównego bohatera cyklu – Rina.