Pod koniec grudnia ukazała się “Ucieczka”, to powieść grozy. Czego mogą się po niej spodziewać czytelnicy, którzy jeszcze nie zetknęli się z pana twórczością?
Czego można się spodziewać, idealnie oddaje opis wydawcy (czytelnicy znajdą go pod wywiadem – przyp. redakcji). Książka jest mieszanką horroru, fantastyki i czarnego kryminału z niewielką domieszką ezoteryki. Znakiem rozpoznawczym mojego pisania może być specyficzne podejście do ogranych motywów. Zawsze staram się w danej tematyce odkryć coś nowego, świeżego – tak było w tytułowym opowiadaniu z “Naśmiercin”, gdzie czas biegł do tyłu, czy tekstami z “Anima vilis”, gdzie zdarzało mi się połączyć na pozór niepasujące do siebie elementy jak zombie i western czy słowiańskie demony i reinkarnację, tworząc przy tym coś nietypowego, dziwnego, ale przez to ciekawego. Idąc w ekstremę, w “Grobbingu”, w tytułowym opowiadaniu stworzyłem zombie, które przeszły na wegetarianizm, ale jako że w tej książce flirtowałem z bizarro fiction, więc wszystko było tam dziwaczne do potęgi. Ostatnimi czasy naszło mnie na science fiction. Ale zanim to nastąpiło, powstały dwie powieści: pierwsza to “Anomalia”, w której bawię się łączeniem takich tematów jak śmierć, nieśmiertelność duszy, inne wymiary i często sprawdzam, czy aby rzeczywistość, w której się znajdujemy, jest aby realna. Wracając do “Ucieczki”, tu bardzo nietypowo podszedłem do tematu wampirów i już w paru recenzjach spotkałem się ze stwierdzeniem, że powstało coś nowego, niespotykanego, że takich wampirów jeszcze nie było. Ale nie będę nic więcej zdradzał, żeby nie psuć zabawy potencjalnym czytelnikom.
Można powiedzieć, że straszenie jest pana specjalnością. Nie kusi pana skok w bok z innym gatunkiem? W końcu horror w Polsce nie należy do mainstreamu.
Tych skoków w bok to zaliczyłem już bardzo dużo. Już w debiutanckich “Naśmiercinach” obok horroru były klimaty SF, obyczajowe, a nawet jeden tekst fantasy i jeden kryminał. W “Grobbingu” i “Orgazmokalipsie” poeksperymentowałem z bizarro fiction. Były też miniatury po 100 słów czyli drabble z książki “Z życia Dr Abble”, potem powrót do śmiertelnie poważnego horroru z domieszką SF (“Anomalia” i “Ucieczka”). Ostatnio zaś ostro skręciłem w klimaty hard science fiction i świetnie się w tym czuję, co nie wyklucza kolejnych horrorowych pozycji – powoli dłubię nad powieściami o zombie i o opętaniach. I tu w obu przypadkach znowu będzie bardzo nietypowo. Chodzi mi też po głowie typowo obyczajowy zbiór opowiadań, wiem też, że prędzej czy później wrócę do przerabiania scenariusza “Paczka” na powieść – to też dramat obyczajowy. Nie ograniczam się, to nie ma sensu, człowiek powinien robić to, co mu w danym momencie w duszy gra, bawić się tym, wtedy to jest spontaniczne i ma w sobie to coś, po czym można poznać, że autora dopadło natchnienie. Tego się trzymam. Z drugiej strony muszę ostrzec innych piszących, którzy dopiero odkrywają swoją ścieżkę twórczą, że często jest tak, że jak się przerwie pracę nad jakimś tekstem, to bywa, że już nigdy nie zostaje on ukończony. To jest pewnego rodzaju ryzyko. Dlatego myślę, że mogę się nazwać szczęściarzem, bo wiem, że w każdej chwili mogę wskoczyć w dawno „porzucony” projekt i szybko się w nim na nowo odnajdę.
Kiedy nie straszy pan ludzi, zajmuje się pan rozśmieszaniem – w ramach kabaretu Bojowe Chomiki z Saturna. Czy to ważna gałąź pańskiej działalności, czy bardziej hobby, sposób na oderwanie się od codzienności?
To już przeszłość. Po Chomikach był jeszcze jeden projekt, Lisołaki, ale najzwyczajniej w świecie znudziło mnie to. Owszem, dobrze się bawiłem kręcąc z kolegami te miniatury filmowe, ale od pewnego czasu coraz bardziej ciągnie mnie do mrocznych, poważnych tematów. Może dlatego, że sporo ostatnimi czasy przeszedłem i trochę zmieniła mi się optyka, postrzeganie pewnych spraw? Możliwe. Nie wykluczam, że kiedyś może mi się odmienić i wrócę do tego typu hobby, ale na chwilę obecną mam aż za dużo ciekawych poważnych projektów, które dają mi mnóstwo radości i pochłaniają bez reszty.
Ma pan na koncie sporo publikacji zagranicznych – po niemiecku, ukraińsku, czesku, włosku, angielsku… a to i tak nie koniec listy. Także “Ucieczka” ukaże się wkrótce w USA. Wielu polskich autorów może o takim zasięgu tylko pomarzyć. Jak do tego doszło? Zabiegał pan aktywnie o tłumaczenia czy miał sporo szczęścia?
Oprócz “Ucieczki”, w USA ukaże się również “Anomalia” i wszystko wskazuje na to, że oba tytuły trafią również na rynek hiszpańskojęzyczny. Ale nie było tak, że pstryknąłem palcami i się udało. Od wielu lat przygotowywałem sobie grunt, zaliczając wiele publikacji w zagranicznych e-magazynach i magazynach, potem w antologiach. I od zawsze w tyle głowy miałem ten cel, że na finalnym efektem tych działań ma być książka wydana w Stanach. Cierpliwość została nagrodzona podwójnie, czeka mnie podwójny debiut za oceanem. A zaczęło się od chęci eksperymentu. Zamierzałem sprawdzić, czy rzeczy uważane za niemożliwe są jednak możliwe. Jako niepoprawny optymista chciałem udowodnić niedowiarkom, że jak się spróbuje i trochę ruszy głową, to jednak da się wiele zdziałać. Nie mając pieniędzy, wymyśliłem, jak mieć porządnie przetłumaczone teksty mimo tej przeszkody.
Moim kolejnym marzeniem i próbą udowodnienia, że niemożliwe jest możliwe, jest znalezienie w USA filmowców, którzy nakręciliby film na podstawie którejś z tych powieści.
Innym spełnieniem pisarskich marzeń jest ekranizacja – i to także się panu udało. W “Aniele” w reżyserii Błażeja Kujawy zagrała Anna Mucha. Czy mógłby pan opowiedzieć coś o tym projekcie?
Tak, to kolejne zrealizowane marzenie. Mając swoje wymagania, długo szukałem kogoś takiego jak Błażej, zależało mi aby był to ktoś szalenie ambitny, jak ja, a jednocześnie by był to człowiek, który podobnie, jak ma to w moim przypadku, nie da się złamać żadnej przeszkodzie jaka pojawi się na jego drodze. Kogoś, kto umie walczyć o swoje i realizować plany na pozór niemożliwe do zrealizowania. Moje teksty się podobały. Wielu ludzi widziało w nich materiał na film. Pozostało mi tylko szukać odpowiedniego człowieka, szukać tyle, ile trzeba. I w końcu się udało. I był to strzał w dziesiątkę bo otrzymałem od losu więcej, niż się spodziewałem – nie dość, że produkcja w niczym nie ustępowała profesjonalnym realizacjom, to jeszcze zagrała w niej znana aktorka, a o projekcie zrobiło się głośno. Na dodatek mogłem zobaczyć “Anioła” w kinie, na dużym ekranie, przy okazji oficjalnej premiery, a potem podczas Chrzanowskich Dni Fantastyki. Wychodzi na to, że jak człowiek jest diablo uparty i jest niepoprawnym optymistą, to w końcu odniesie sukces.
Co do “Anioła”, reżyser poszedł jeszcze o krok dalej i wysłał roboczy materiał do znanej amerykańskiej kapeli rockowej z zapytaniem czy mógłby wykorzystać w filmie jedną z ich piosenek. Zgodzili się. Ot tak, bez żadnych warunków. Podobnie jak Anna Mucha. Jak widać ci, którzy coś osiągnęli, potrafią docenić ambitnych pasjonatów.
Szykują się też nowe projekty filmowe. Czy mógłby pan coś zdradzić w tym temacie?
Tak, zdecydowanie, szykują się. Tym razem jest to ekranizacja opowiadania “Widziadło” pochodzącego z książki “Naśmierciny” i będzie realizowana w Anglii. A prócz tego pełny metraż w klimatach science fiction. Swego czasu mało brakowało a znana reżyserka nakręciłaby film na podstawie mojego pierwszego scenariusza (“Paczka”). Byliśmy już na etapie szukania producenta, niestety przeszkodziła temu ciężka choroba. W najbliższym czasie zamierzam wskrzesić ten projekt.
I z tego, co kojarzę, możemy spodziewać się też komiksu?
Tak z rysownikami też działam i coraz więcej się dzieje. Moim oczkiem w głowie jest “Ucieczka” w wersji komiksowej. Nawiązałem współpracę ze świetnym rysownikiem i jesteśmy na etapie szukania potencjalnego wydawcy w kraju i za granicą. Chętnie też napisałbym od zera typowo komiksowy scenariusz w klimatach science fiction lub postapo więc jakby ktoś szukał scenarzysty, to można się ze mną kontaktować mailowo – to samo tyczy się filmowców niezależnych i zależnych.
Stawia pan na różnorodne formy – od powieści przez opowiadania aż po najkrótsze, czyli liczące zaledwie 100 słów, drabble. Czy łatwo jest się tak przestawiać?
Nie mam z tym problemu. Tak jak wspominałem na początku rozmowy, moją twórczość determinuje natchnienie, poryw chwili, potrzeba zabawy tematem i formą. Takie liczące sto słów formy są idealnym ćwiczeniem na kreatywność. Dzięki temu, że jest ich dużo w książce, można sobie od czasu do czasu pozwolić na eksperymenty, słowotwórstwo i zbaczanie w rejony dość nietypowe. Jednak podstawowym założeniem jest to by taka miniatura była zaskakującą historią. Taką mini-petardą, która czytelnika zaskoczy, rozbawi lub wzruszy. Tego typu miniatury, to także idealny materiał na etiudy filmowe i krótkie metraże – tu zapraszam filmowców specjalizujących się w tego typu filmach i studentów szkół filmowych szukających pomysłów na filmy.
I jeszcze jedno pytanie o drabble, bo to bardzo mało znana forma, wiele osób pewnie nie słyszało tej nazwy. Skąd zainteresowanie taką formą? Czy jest trudno stworzyć taki tekst? I wreszcie – jak wygląda odbiór tak krótkich szortów?
Poziom trudności zależy od podejścia do sprawy. Jeśli ktoś ma akurat wenę na tego typu szybkie strzały i dobrze się przy tym bawi, jest to dziecinnie proste. Jeśli ktoś robi coś na siłę, to zawsze będzie się męczył i miał wrażenie, że coś jest trudne. Ja na przykład omijam poezję szerokim łukiem, bo nie czuję tych klimatów i wiem, że na tym polu bym się szybko spalił i zaliczył sromotną porażkę.
Wierzę, że każdy ma w życiu jakąś ścieżkę przeznaczenia – drogę, która jest zgodna z jego wnętrzem, kompatybilna z talentami i sprawia radość. Jeden całe życie szuka swoich talentów i gdy na nią wkracza, wzdycha, że szkoda, że nie odnalazł jej wcześniej, inny w ogóle nie szuka i nigdy nie znajduje, a są szczęśliwcy, którzy od razu wiedzą, w czym są dobrzy i od początku właśnie na tym się skupiają.
Wielu rzeczy w życiu próbowałem i mniej lub bardziej, ale się męczyłem, gdyż nie były to moje ścieżki, ale w końcu po latach poszukiwania swej drogi, w końcu odkryłem pisanie i od razu pojawiła się ta wewnętrzna radość i wszystko zaczęło mi iść jak z płatka. Myślę, że każdy jest urodzony po to, by się w czymś szczęśliwie realizować, tylko większości ludzi nie chce się wysilić na tyle, by znaleźć swoje przeznaczenie i szczęście.
Brał pan udział w wielu antologiach, w różnych – mniej lub bardziej niszowych projektach. Czy któryś z nich szczególnie zapadł panu w pamięć?
Na pewno “Dziedzictwo Manitou”, gdzie moje opowiadanie pojawiło się obok jednego ulubionych pisarzy z dawnych lat, Grahama Mastertona. Mam w niej nawet autograf mistrza upolowany podczas spotkania na Krakonie w 2013 rokiem i wspólne zdjęcie. Dla takich chwil warto żyć. Człowiek zdaje sobie wtedy sprawę jak daleko zaszedł i ile dokonał. Uzmysławia też sobie, że skoro tak się podziało, to naprawdę nie ma rzeczy niemożliwych.
Nie licząc tego typu sytuacji, to w zasadzie każda antologia jest czymś po zapada mi w pamięć. Aby osiągać sukcesy, trzeba umieć się nimi cieszyć. Nagradzać się za osiągnięcie celu. Celebrować ten moment, gdy coś wyszło. To jest paliwo napędzające do dalszych działań, do pokonywania przeszkód. Ci, którzy nie potrafią docenić siebie, stoją w miejscu i najczęściej zazdroszczą innym, a czasami wręcz posuwają się do podstawiania szczęściarzowi nogi, w myśl zasady: “Skoro mi się nie udaje, to jemu też nie powinno”. Tyle tylko, że nie dość, że jest to głupie, to na dłuższą metę taka osoba tylko samą siebie krzywdzi. Człowiek, który nawykł do pokonywania przeszkód, otrzepie się, zaleczy rany i ruszy dalej swoją drogą. A głupiec, który pragnął mu w tym przeszkodzić zostanie tam gdzie był, a przecież mógł się wiele nauczyć od tego, któremu się udaje. Niestety nasza mentalność bardzo jeszcze odstaje od zachodniej, gdzie ludzie już dawno to zrozumieli.
Prowadzi pan profile na Facebooku i Instagramie, od wielu lat redaguje bloga – jak starcza panu jeszcze czasu na pisanie? I czy pisanie to pana główne zajęcie, czy jeszcze gdzieś znajduje pan czas na życie zawodowe?
Wszystko zależy od zorganizowania sobie czasu – w tym tkwi sekret. Jeśli życie ma swój rytm i porządek, to na wszystko znajdzie się czas. Nie będę się wymądrzał, bo na ten temat napisano wiele ciekawych książek. Powiem tylko, że wystarczy zacząć stosować zawarte w nich rady i na wszystko znajdzie się czas.
Co czyta Krzysztof T. Dąbrowski w wolnym czasie? A może nie czyta, tylko chętniej gra lub ogląda?
Zazwyczaj czytuję kilka tytułów naraz. Aktualnie dość egzotyczną powieść “Śmierć króla Tsongora”. Bardzo wciągająca lektura przedstawiająca losy fikcyjnej afrykańskiej dynastii. Prócz tego magluję kolejne książki Dicka. Ostrzę sobie pazury na nowego Kinga. A z rzeczy praktycznych podczytuję “Transerfing” Vadima Zelanda i podczas tej lektury nieraz ze zdziwieniem odkryłem, że zdarzało mi się stosować niektóre z technik zawartych w tej książce w czasach, gdy o czymś takim w ogóle nie słyszałem.
Na gry szkoda mi trochę czasu. Zbyt łatwo w to wsiąkam, a w życiu tyle jest ciekawych rzeczy do zrobienia. Niemniej kiedyś uwielbiałem klimaty typu “Heroes III” czy “Baldurs Gate”. Z filmowych klimatów nie mogę się doczekać “Zimnej wojny” Pawlikowskiego. Obejrzałem ostatniego Polańskiego i tym razem obyło się bez zachwytów. Ogólnie dużo oglądam i jak na razie ostatnim filmem, który mnie totalnie znokautował, był biograficzny “Najlepszy”. Obejrzałem go pół roku temu i do dziś mam wrażenie, że nieprędko trafi się film, który równie mocno na mnie podziała. Swoją drogą, polecam ten film wszystkim życiowym marudom, bo pokazuje, że nawet z najgorszego bagna można się podnieść i zostać mistrzem na swojej ścieżce życia.
Wspomniał już pan o publikacji w “Dziedzictwie Manitou”, czyli antologii poświęconej Grahamowi Mastertonowi. Czy to jeden z pańskich literackich mistrzów? Czyją twórczość pan podziwia?
Był nim dawno temu. Dziś staram się nie mieć mistrzów. Aby dojść do czegoś unikalnego i zadziwić świat, trzeba uparcie podążać swoją drogą, nie oglądać się na innych. Nie próbować tworzyć własnych wersji znanych hitów. Należy wgłębić się w siebie i słuchać wewnętrznego głosu natchnienia, a w odpowiednim momencie twoje historie same do ciebie przyjdą. Ta zasada dotyczy wszystkiego, ale najwyraźniej widać ją chyba w muzyce – ileż było grup powoływanych z zamiarem stania się kolejnym Iron Maiden, nową Nirvaną czy SOAD i gdzie one teraz są? Upodabnianie się czy wzorowanie na swoich idolach, to coś w rodzaju zaprzedawania duszy diabłu. Ten diabeł nazywa się Wtórność. Można cieszyć się nowymi dziełami ulubionych pisarzy, można się delektować kunsztem, konstrukcją historii, smakować styl pisania. Ale to wszystko, bo próba podążania twórczą ścieżką wydeptaną przez innego twórcę, to ścieżka donikąd. Ślepa uliczka.
Dlatego nie nazywałbym ich moimi mistrzami, co raczej ludźmi, których książki uwielbiam czytać, dawcami natchnienia trącającymi od czasu do czasu czułą strunę duszy, co skutkuje czymś, co można by nazwać dotknięciem muzy. Ten zachwyt podczas czytania czegoś co nas odrywa od ziemi, to powinno być paliwo, które wlewa się do twórczego baku. Napędem powinno być uczucie zachwytu, bo kiedy twoja dusza wznosi się delikatnie nad ziemię czując to uczucie i masz wrażenie, że możesz góry przenosić, to jest właśnie ten moment, gdy będąc w tym stanie, powinieneś wyrzucić z głowy dopiero co czytaną historię, usiąść i zacząć pisać własną. Taki stan ducha napędza twórczo lepiej niż najlepsza kawa.
Dołączył pan niedawno do projektu, któremu Efantastyka.pl kibicuje od dawna – czyli filmu Angel.A. To nietypowe dla pana klimaty – skąd taka współpraca?
Dołączyłem już dość dawno, bo jakoś pod koniec lutego, ale uznaliśmy z reżyserem, że dopóki nie sprawdzę się w projekcie jako scenarzysta i póki nie będzie gotowy scenariusz, a projekt nie nabierze rumieńców, to nie będziemy jeszcze tej informacji ujawniać.
Czy nietypowe klimaty? Dla mnie od mniej więcej roku typowe, bo od tego czasu piszę głównie teksty w tych klimatach. W “Anomalii” i “Ucieczce” też jest całkiem sporo fantastyki. Generalnie to już w debiutanckich “Naśmiercinach” trafiały się teksty stricte w klimatach SF. Na przykład opowiadanie “Tam, gdzie gasną gwiazdy” jest o ekspedycji mającej sprawdzić, co się znajduje za krańcem wszechświata. Mogę więc śmiało powiedzieć, że zdarzało mi się flirtować z tym gatunkiem od samego początku mojego pisania.
Dlatego, gdy znowu uznałem, że warto by coś zrobić w filmowych klimatach, miałem całkiem sporo tekstów nadających się na krótki metraż. A że akurat w tym samym czasie pojawił się pomysł, by rozbudować “Angel.Ę” do pełnego metrażu… Cóż, znowu dostałem prezent od losu, czyli więcej niż oczekiwałem. A może sobie jakoś podświadomie to przyciągnąłem, bo od dawna, gdzieś w tyle głowy miałem myśl, że kiedyś uda mi się zadebiutować jako scenarzysta w pełnym metrażu. Jestem wdzięczny losowi, że pokierował mnie do właściwego człowieka. Współpraca z nim była świetnym doświadczeniem i wiele się od niego nauczyłem. Nie mogę się doczekać kolejnych projektów z Adamem.
I na zakończenie – nad czym obecnie pan pracuje?
Tajemnica!
Rozmawiała Anna Tess Gołębiowska
Korekta: Adam Kmieciak
Twórcy filmowi, komiksowi i inni zainteresowani współpracą z Krzysztofem T. Dąbrowskim mogą odzywać się skontaktować się z nim za pośrednictwem maila: kt.dabrowski@gmail.com
Dziennikarz o skomplikowanej osobowości i niemniej trudnej przeszłości miota się pomiędzy miłością do dwóch kobiet. Praca staje się dla niego ucieczką od problemu. Trudne dzieciństwo i młodość, sprawiły, że zaczął szukać odpowiedzi na pytania związane z sensem istnienia. Aby jeszcze bardziej uciec od problemów postanawia przyjąć specyficzną sprawę. Staje się równocześnie detektywem i aktywnym uczestnikiem niesamowitych zdarzeń, w które nikt nie chciałby być wplątany (przynajmniej na początku). Co mogło sprawić, że mieszkańcy małego miasteczka, zwykli ludzie, postanawiają oddać wszystko w ręce innych istot? Może, tak jak Marcin, znudzeni prozą życia i przewidywalnością każdego dnia, zgodzili się na to w zamian za…? Nocą wszystko się zmienia. To, co miało być zagrożeniem i zagadką, przynosi mu ukojenie. Wampiry, Bóg, śmierć, orgie, spełnienie najdzikszych fantazji, dylematy moralne i walka z utartymi schematami. Czy człowiek może być naprawdę wolny, tu i teraz, na Ziemi?
Autor: Krzysztof T. Dąbrowski
Tytuł: Ucieczka
Wydawnictwo: Dom Horroru
ISBN 9788394841867
liczba stron 269