Joanna Krystyna Radosz: Czy to Pańska pierwsza wizyta w Polsce?
Suren Cormudian: Nie, jestem tutaj po raz trzeci. Pierwszy raz był jeszcze zanim moje książki zaczęto tu wydawać, pojechałem z przyjaciółmi do Krakowa. Wrażenia i wtedy, i teraz mam jak najlepsze. Bardzo mi się tu podoba – ludzie są mili, architektura i krajobrazy wyglądają pięknie… Oczywiście u nas w Rosji w telewizji pokazuje się Polaków, najczęściej tych samych we wszystkich kanałach, którzy nie mają, delikatnie mówiąc, najsympatyczniejszego stosunku do Rosjan. Na podstawie tego przekazu można odnieść wrażenie, że w Polsce się Rosjan nienawidzi, a to wcale nie tak. W rzeczywistości mieszkają tutaj tacy sami normalni ludzie jak u nas, ludzie, z którymi można miło spędzić czas.
Przyjemnie to słyszeć. Pańskie książki też już bywały w Polsce – mam na myśli wydane po polsku w 2015 roku “Dziedzictwo przodków”. Ta powieść, także z uniwersum Metra 2033, opowiadała o Königsbergu, czyli Kaliningradzie. Dlaczego wybrał Pan właśnie to miasto?
Wybór miejsca akcji był podyktowany osobistą prośbą Dmitrija Głuchowskiego. Kiedy w 2010 roku w Rosji wyszła moja powieść “Wędrowiec”, uniwersum dopiero się rozwijało. Tekst był publikowany na stronie internetowej uniwersum i właściwie od pierwszych rozdziałów zaskarbił sobie sympatię czytelników i samego autora projektu. Kiedy więc spotkałem się z Głuchowskim w Moskwie, powiedział mi: “Suren, mieszkasz w Kaliningradzie, a tam zostało sporo po Niemcach, po Trzeciej Rzeszy. Może byś o tym napisał?” Obiecałem, że spróbuję, a po jakimś czasie pokazałem mu gotowy tekst. “Dziedzictwo przodków” pisało się o wiele trudniej i dłużej niż “Wędrowca”, ale również zostało ono ciepło przyjęte przez rodzimych czytelników.
A w Polsce?
Z tego, co słyszałem, zdania były podzielone. Problem w tym, że “Dziedzictwo przodków” dotyczyło wydarzeń historycznych, na które w Polsce patrzy się nieco inaczej niż w Rosji i nieco inaczej niż ja osobiście. Niektórzy zarzucali też książce, że zbytnio skupia się na rozważaniach filozoficznych, a za mało na akcji. Tym niemniej innym właśnie to się spodobało.
Lektura “Wędrowca” przynosi podobne wrażenie – że dla Pana aspekt filozoficzny czy społeczny jest o wiele ważniejszy od samej fabuły. To prawda?
Moim głównym zadaniem jako pisarza jest przekazanie w tekście jakiejś idei. Oczywiście, można napisać książkę, która jest ciągiem bezustannej akcji z fikołkami i pościgami, ale bez idei to tylko kolorowy papierek od cukierka. W tekście powinno być coś więcej, jakieś nadzienie. O ile “Wędrowiec” to raczej dynamiczna powieść, o tyle starałem się mimo wszystko przekazać w niej pewne filozoficzne i społeczne prawdy, czyniąc go niejako przypowieścią. Moim zdaniem literatura powinna dawać temat do rozważań, a nie być tylko ciągiem liter mającym przynieść rozrywkę.
W takim razie jaka jest główna idea uniwersum Metro 2033?
Wydaje mi się, że każdy autor, który zaczyna pisać w tym świecie, wnosi do niego jakieś swoje myśli. Oczywiście w tekście, nazwijmy to, źródłowym, głównym przesłaniem jest to, że wrogość, wojnę, nienawiść trzeba powstrzymać, zanim będzie za późno i wszystkim nam przyjdzie mierzyć się z potwornymi konsekwencjami. W “Metrze 2033” tematem wydawało się starcie z niejakimi “czarnymi”, mutantami, którzy pojawili się w metrze. Ale autor postawił pytanie: czy to faktycznie “czarni” są najpoważniejszym problemem w tym świecie? Kolejni autorzy albo rozwijali tę myśl, albo też wnosili do świata swoje spojrzenie i nowe zagadnienia.
Co zatem łączy wszystkich twórców piszących w uniwersum stworzonym przez Głuchowskiego?
Zainteresowanie gatunkiem, ale też, jak sądzę, chęć zwrócenia się do czytelnika, wygłoszenia płomiennej mowy do jakiegoś audytorium. Wydaje mi się zresztą, że to pragnienie kieruje pisarzami w ogóle.
Co jest interesującego w literaturze postapokaliptycznej?
To, jak bliska jest czasom, w których żyjemy. Może ktoś uzna te kolejne ostrzeżenia dla społeczeństwa i nawoływanie do pokoju i porozumienia za wyraz naiwności, ale wielu czytelników tekst-ostrzeżenie, a takimi są utwory postapo, zmusza do myślenia. Nie chodzi tylko o to, jak zgubne skutki mogą mieć niewłaściwe stosunki międzynarodowe i agresywna polityka, ale też o konsekwencje relacji między zwykłymi ludźmi czy braku ochrony środowiska. Przypomniała mi się historia związana z powieścią “Wędrowiec”. Po jej premierze napisał do mnie pewien czytelnik. Opisał, że od dłuższego czasu w jego mieszkaniu ciekł kran, ale dopiero po lekturze “Wędrowca” i zrozumieniu, jak cennym zasobem jest woda, czytelnik dojrzał do tego, by kran w końcu naprawić. Tak więc postapokalipsa może mieć też praktyczny pozytywny wpływ na życie czytelników.
Coś w tym jest, skoro dzięki postapo można zmienić swój stosunek do takich kwestii jak cieknący kran. Ale pisze Pan nie tylko w tym gatunku. W Pańskim dorobku można znaleźć także cykl fantasy “Puchar Boga Najwyższego” (“Czasza Pierwoboga”, dotąd niewydany po polsku). W którym gatunku lepiej się Pan odnajduje?
Każdy z nich ma swoje plusy i minusy. Kiedy człowiek ciągle pisze postapo, a tym zajmowałem się na początku literackiej kariery, w pewnym momencie może mu się przejeść. Dlatego zwróciłem się w stronę fantasy i zacząłem pisać cykl, który jeszcze nie jest ukończony. Jeśli chodzi o to, jaki gatunek mnie pociąga, to jest i trzeci – marzy mi się pisanie o podbojach kosmosu.
To nad jaką książką pracuje Pan obecnie?
Mam kilka niedokończonych projektów, ale kompletnie nie mogę się zdecydować na jeden z nich. Nie ma sensu robić wszystkiego naraz, wtedy nie wyjdzie nic. Jeśli chodzi o konkrety, to wygląda to tak. Kiedyś napisałem postapokaliptyczną powieść “Nie będzie drugiej szansy” (“Wtorogo szansa nie budiet”, niewydana po polsku – przyp. JKR) i chciałbym teraz zająć się jej kontynuacją. Jednocześnie marzy mi się zakończenie cyklu fantasy, o którym rozmawialiśmy. A do tego rozważam sequel powieści w uniwersum Metro 2033 “Skraj ziemi” (“Kraj ziemli”) wydanej niedawno w Rosji. Ale do czego ciągnie mnie najbardziej, jeszcze nie zdecydowałem.
Niezależnie od gatunku uwagę w Pańskich utworach zwracają rozbudowani, pełni charakteru bohaterowie. Czy przeżywa Pan ich przygody razem z nimi, czy raczej traktuje ich na dystans?
Uważam, że trzeba przeżywać przygody bohaterów razem z nimi, odczuwać nie tylko głównego bohatera, ale i innych, w tym także antagonistów. Jeżeli człowiek po prostu opisze postać, nie czując do niej kompletnie nic, to jakby wyciął go z tektury, postawił i powiedział: “macie bohatera”, a potem ten bohater będzie taki tekturowy – płaski, bez życia. Trzeba wczuwać się w swoje postacie, rozważać ich motywacje, odnosić ich postawę do swojej postawy. Najważniejsze to zrozumieć bohatera, a żeby go zrozumieć, nie można mieć do niego neutralnego stosunku.
A jak Pan podchodzi do bohaterów czytanych książek?
Zacznijmy od tego, że właściwie nie czytam literatury pięknej. Czytam raczej teksty non-fiction i popularnonaukowe, na przykład o średniowieczu albo starożytności, o życiu gladiatorów, o piratach. Nie mam zbyt wiele czasu na lekturę, toteż wybieram głównie książki, z których mogę mieć pożytek jako twórca. Na przykład przez jakiś czas mieszkałem na Kamczatce, sporo wiedziałem o wulkanach i trzęsieniach ziemi, ale gdy opisywałem te zjawiska w powieści “Skraj ziemi”, musiałem zrobić naprawdę obszerny dodatkowy research. Tak więc stawiam raczej na poszerzanie wiedzy, a literaturę piękną jako czytelnik musiałem niestety na jakiś czas odstawić.
[Suren Cormudian ©Wydawnictwo Insignis]
Joanna Krystyna Radosz
Korekta: Anna Tess Gołębiowska