[Uwaga! Artykuł zawiera spoilery!]
Są takie sceny w filmach, przy których Nubia zamyka oczy. Bynajmniej nie chodzi o te przedstawiające radosną kotłowaninę nagich ciał. Problem pojawia się, kiedy ciała ukazane na ekranie są nie w pełni kompletne, bądź nadmiernie zalane czerwoną posoką. Mistrzem w odgrywaniu tego typu scen jest Sean Bean. Ten angielski aktor umiera w wielu produkcjach i trzeba przyznać, że jest w tym nieźle wyćwiczony. Reżyserzy filmów z jego udziałem zdają się prześcigać w pomysłach, jak go uśmiercić. Niektóre z elementów zabawy pod tytułem „Zabij Seana Beana” to m.in. strącenie w przepaść przez stado krów, ścięcie głowy, rozerwanie przez konie, powieszenie, poderżnięcie gardła, zasztyletowanie, rozstrzelanie oraz przeszycie strzałami. Jak to w piosence Metalliki – „Sad but true”. Jezu! Każdy z nas odwali kiedyś kitę, ale Sean w tej dziedzinie bije wszystkich na głowę. Z resztą sami przyjrzyjcie się poniższej kompilacji:
Pierwszy raz zobaczyłam Seana umierającego na ekranie, gdy wcielał się w rolę Boromira we „Władcy Pierścieni”. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Oglądałam ten film wraz z młodszą siostrą i piszczałam widząc w zwolnionym tempie, jak przystojny rycerz raz po raz zostaje przeszyty strzałami. Chroniąc się za zasłoną w postaci rozwartych palców, patrzyłam na to wszystko i pamiętam jak mówiłam cienkim głosem do siostry: „Tylko niech nie upada na brzuch! Tylko nie na brzuch!”. Uff… Przynajmniej strzały nie przeszyły go na wylot przez plecy. Ech… Szkoda było Boromira.
Kolejną jego rolą, która dotknęła mojego wewnętrznego „AŁĆ”, było wcielenie się w postać Seana Millera w filmie „Czas patriotów”. W finałowej potyczce z Jackiem Ryanem (w tej roli Harrison Ford), Sean walczy z nim na rozpędzonej motorówce. Jak nietrudno się domyślić z tonu artykułu – Bean i tym razem jest przegranym. Ginie nadziany na wystające ostrze jak kurczak na rożen. Jako że byłam dzieckiem obdarzonym szczególnie bujną wyobraźnią i uczulonym na tego typu obrazy, scena na długo utkwiła mi w pamięci. („Przeszyło go! Na wylot!”)
Zapamiętałam to na tyle dobrze, że gdy wraz z jednym z domowników oglądałam kolejny film z udziałem Seana – „GoldenEye” – widząc tego aktora na ekranie, od razu stwierdziłam: „On ginie na końcu, prawda?”. Zostałam za to potraktowana morderczym spojrzeniem, ale bynajmniej nie pomyliłam się. Sean po raz kolejny okazał się grzecznym chłopcem i nie zawiódł mnie. To znaczy pod koniec filmu spadł z wysokości, a następnie na dobitkę został przygnieciony płonącą konstrukcją.
Nadszedł czas, by wspomnieć o jego spektakularnej śmierci w „Grze o Tron”. Kiedy pojawił się serial, przeczytałam około jednej czwartej książki. Podczas gdy wszyscy byli zszokowani, a nawet oburzeni śmiercią Neda w dziewiątym odcinku, ja już widząc go w pierwszej scenie pierwszego odcinka nie miałam wątpliwości, że zginie na końcu. Człowiek–Spoiler, ten Sean Bean…
Żeby nie wyjść na wredną oszustkę, dla porządku przypomnę, że są również takie obrazy, w których nasz ulubiony umarlak pozostaje żywy. Choćby w „Troi” czy też serii filmów, gdzie wciela się w postać Richarda Sharpe’a. Taka zmyłka… Ale i tak różnorodność jego ról filmowych jest tak wielka, że można stwierdzić, iż zginął w każdej epoce historycznej.
Czas już zakończyć ten artykuł, bo przyglądając się tym wszystkim drastycznym scenom, sama czuję się obolała…
Marta “Nubia” Porwich