Za oknem śnieg albo plucha, wieczory są długie i zimne… Czym sobie je uprzyjemnić, jeśli nie dobrą książką? W tym artykule znajdziesz subiektywny wybór pięciu pozycji ze współczesnej rosyjskiej fantastyki, które pomogą Ci przetrwać ponury czas, rozbawią (niekiedy do łez) i pozwolą odpocząć od rzeczywistości. Wszak książka to najlepszy lek na chandrę.
Dlaczego tylko rosyjska fantastyka? Po pierwsze dlatego, że ją akurat znam najlepiej i mniej więcej wiem, co polecić, a co przemilczeć. O francuskiej fantastyce wiem tyle, że jest, o norweskiej tyle, że praktycznie jej nie ma, i tak dalej. Po drugie – paradoksalnie, współczesna rosyjska fantastyka nie ma w Polsce silnego lobby. Kiedyś wydawała ją Fabryka Słów, ale na chybił trafił i najczęściej urywając po pierwszym tomie (o tym później). Dziś Papierowy Księżyc promuje przede wszystkim twórczość rosyjskojęzycznych pisarek, w mniejszym stopniu pisarzy (Paweł Korniew wyjątkiem), MAG proponuje czytelnikowi Siergieja Łukjanienkę, a Insignis – Dmitrija Głuchowskiego. Obeznani w fantastyce miłośnicy literatury z rozrzewnieniem zaś wspominają twórczość takich klasyków jak Kir Bułyczow czy bracia Strugaccy i przyznają, że chętnie przeczytaliby coś poradzieckiego, ale nie mają pojęcia, po co sięgnąć.
W dzisiejszym zestawieniu prezentuję książki, które nie są arcydziełami na miarę wspomnianych w poprzednim zdaniu twórców. Ich główne zalety to humor, lekkość pióra i wciągające historie. To fantastyka czysto rozrywkowa, inna od znanej nam wszystkim anglosaskiej, a czy podobna do polskiej? Przekonaj się sam.
Zaczynam od rzeczy trochę starszej i jednocześnie prezentującej znacznie wyższy poziom artystyczny niż przeciętna „fantastyka humorystyczna” rodem znad Wołgi i Jeniseja. Jewgienij Łukin zaczął tworzyć jeszcze w ZSRR, przy czym początkowo pisał fantastykę wspólnie z żoną – Lubow. Byli współautorami aż do jej śmierci w 1995 roku. Pięć lat później powstała część cyklu o Bakłużynie – Purpurowa aura protopartorga. To satyra na radziecką rzeczywistość, na biurokrację i na świat, w którym ludzie wiecznie dzielą się na zwalczające się frakcje. W opowieści Łukina humor kryje się już w języku o dziwnej składni, pełnym nietypowych słów i karykaturalnej radzieckiej nowomowy. A sama historia? Oparta na rozmaitych wierzeniach religijnych pomieszanych z administracyjnymi reliktami poprzedniego systemu Purpurowa aura protopartorga opowiada o pomniejszym demonie Anczutce i swego rodzaju duchownym Afrykanie, którzy przemieszczają się między zwaśnionymi prowincjami symbolizującymi wewnętrzne konflikty o nic – i rosyjskie, i światowe.
Wadim Panow to na fantastycznych salonach Rosji uznana marka, a „Wojny prowokują nieudacznicy” to jeden z jego wcześniejszych tekstów – i początek liczącego dziś ponad 30 tomów cyklu urban fantasy „Tajne miasto”, swoistej odpowiedzi na „Patrole” Siergieja Łukjanienki. W pierwszym tomie poznajemy trzy „domy” rządzące od dawnych czasów magiczną Moskwą, ukrytą między zwykłymi budynkami, na obrzeżach miasta i w ścisłym centrum. Wskutek działalności niebezpiecznego przestępcy obie Moskwy zaczynają się przenikać, major milicji nawiązuje współpracę z magami, a w sam środek intrygi w Tajnym Mieście trafia przypadkowy pracownik najzwyklejszej w świecie korporacji. W przeciwieństwie do „Patroli”, gdzie humor jest raczej elementem tekstu niż dominantą, cykl Panowa stawia na absurd, groteskowe zderzenia światów i spektakularny sceny rodem z filmów akcji. Aż szkoda, że Fabryka Słów uraczyła tę książkę przepaskudną okładką i zaprzestała wydawania dalszych tomów! Ale jeśli ktoś sięgnie po „Wojny prowokują nieudacznicy” i zapragnie poznać dalszy ciąg przygód bohaterów – w Internecie można znaleźć serial oparty na pierwszych czterech książkach cyklu. Polecam szczególnie z uwagi na polski akcent w tej produkcji – w jedną z głównych ról wciela się polski aktor, Marcin Jakub Rój.
Kolejny starszy tekst, zupełnie jednak różny od powieści Łukina. Andriej Bielanin debiutował w Rosji w 1995 roku, a już sześć lat później pojawiła się inspirowana jego twórczością nagroda dla najlepszego debiutanta „Miecz bez imienia”. Bielanin ochoczo eksperymentuje z elementami różnych fantastycznych porządków, a w powieści „Moja żona wiedźma” można znaleźć odwołania do swoistej rosyjskiej „dwuwiary” – z jednej strony elementy chrześcijańskie (anioły, demony), z drugiej – elementy świata pogańskiego (jak choćby tytułowa wiedźma). Lekka i pełna zwrotów akcji historia traktuje o poecie Siergieju, który pewnego dnia odkrywa, że jego żona Natasza dysponuje magicznymi zdolnościami. Przerażony nowym obliczem ukochanej Siergiej postanawia ją „wyleczyć”, ale w rezultacie Natasza znika. Poeta wyrusza na wyprawę poprzez różne czasy i miejsca, by odnaleźć żonę i uratować swoje małżeństwo. Wszystko to zostało okraszone licznymi nawiązaniami (pop)kulturowymi. Czytadło idealne na zimowy wieczór, prawda?
Od razu muszę zaznaczyć: formalnie Oksana Pankiejewa nie jest Rosjanką. Urodziła się na terenach dzisiejszej Ukrainy, tam też mieszka, jednak pisze po rosyjsku i jest rozpoznawalna przede wszystkim w Rosji, stąd też pojęcie „fantastyki rosyjskojęzycznej” będzie chyba w odniesieniu do niej najbezpieczniejsze. Jej twórczość zamyka się w obrębie jednego cyklu – trzynastotomowych „Kronik dziwnego królestwa”, których pierwszy tom kilka lat temu wyszedł w Polsce w Fabryce Słów, a które obecnie wydaje Papierowy Księżyc. Historia zaczyna się od momentu, gdy zwykła studentka, Olga, przypadkiem trafia do równoległego świata, wprost do fantastycznej krainy Ortan, przypominającej nieco pseudośredniowieczną Francję. Tam zaprzyjaźnia się z królem i jego kuzynem, nieszczęśliwie zakochuje w pewnym przybyszu z innej rzeczywistości, wreszcie podpada damom dworu. Ale „Kroniki dziwnego królestwa” to coś więcej niż opowieść o perypetiach jednej dziewczyny – Pankiejewa kreuje kilka światów, które w pewnym momencie zaczynają się zazębiać, a wątki polityczne poczynają dominować nad obyczajowymi. Charakterystyczny dla autorki jest jednak humor i lekkość, a także wyraźny erotyczny (i wciąż humorystyczny) podtekst. Pierwszy tom to typowe obyczajowe fantasy, ale im dalej w las, tym więcej jest akcji związanej z przenikaniem się światów i globalną polityką w tym dziwnym świecie, do którego trafiają przybysze z innych rzeczywistości.
Pora na najświeższy utwór w stawce. „Plus/minus” to powieść, która ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Papierowy Księżyc pod koniec listopada tego roku. Napisała ją znana polskim czytelnikom z Belorskiego cyklu Białorusinka Olga Gromyko we współautorstwie z mieszkającym w Rydze fantastą Andriejem Ułanowym, nad Wisłą praktycznie nieznanym. Podobnie jak twórczość samej Gromyko czy książki Pankiejewej lub Bielanina, to czysto rozrywkowa fantastyka bez pretensji do literatury wysokoartystycznej. Tym niemniej zawiera kilka interesujących obserwacji. Fabuła może się wydawać naiwna: urzędniczka na co dzień obcująca z demonami, Lena, dostaje od szefostwa zadanie. Zadanie wymaga współpracy z nowym pracownikiem urzędu, młodym weteranem wojny w Czeczenii, Saszą. Lena i Sasza od pierwszej minuty pałają do siebie szczerą i głęboką niechęcią. Los jednak zmusza ich do wspólnej ucieczki – zadanie kończy się śmiercią przypadkowego fana fantastyki, a bohaterowie zostają oskarżeni o zabójstwo. Można się domyślić, czym skończą się próby wyjaśnienia sytuacji. Ale „Plusa/minusa” nie czyta się dla fabuły, lecz dla podwójnej perspektywy – Ułanow pisze sceny z perspektywy Saszy, Gromyko – z perspektywy Leny. Te same zdarzenia widziane oczami raz kobiety, raz mężczyzny tworzą wspólnie niezwykle interesujący obraz „wojny płci” na obszarze byłego Związku Radzieckiego. Warte uwagi są też bogate nawiązania do słowiańskiej demonologii.
Co jeszcze warto przeczytać, gdy za oknem szaro i smutno? Na pewno inne książki Gromyko, twórczość Aleksandry Rudej czy Kiry Izmajłowej, a ci, którzy prócz humoru potrzebują też głębokiej refleksji nad kondycją ludzką, mogą sięgnąć i po powieści Siergieja Łukjanienki. Rosyjska fantastyka ma w tym względzie naprawdę dużo do zaoferowania.
Joanna Krystyna „Lillchen” Radosz